Inflacja drenuje portfele konsumentów
2008-07-22 13:29
Podawane oficjalnie wskaźniki inflacji, czyli przeciętnego wzrostu cen dóbr i usług konsumpcyjnych istotnie rozmijają się z odczuciami konsumentów. Wyjaśnienie tego zjawiska ma dwa oblicza - metodologiczne i życiowe. W czasach rosnącej inflacji pojawiają się pytania, co tak naprawdę ona obrazuje. Manipulowanie wskaźnikiem inflacji poprzez zmiany koszyka dóbr sugerują wszyscy uczestnicy rynku, czy jednak w ogóle CPI może być obiektywne? - analizuje Bankier.pl.
Przeczytaj także: W 2008 roku ceny wzrosną, a inflacja osiągnie 5 proc.?
Z jednej strony obliczany wskaźnik inflacji jest jedynie średnią ważoną zmiany cen dla ustalonego koszyka dóbr. Oznacza to, że urząd statystyczny określa przeciętną strukturę naszych wydatków. W krajach szybko rozwijających się, w których struktura konsumpcji istotnie się zmienia, oznaczać to może problemy z określeniem rzeczywistego poziomu inflacji. Niestety nie można zastosować w Polsce takich samych koszyków dóbr, jak w krajach bogatych. Te kraje po prostu mają jeszcze mniejszy udział wydatków bytowych. Licząc ich miarą mielibyśmy do czynienia z dezinflacją, czy wręcz z deflacją.W praktyce prawidłowością jest obecnie spadek średniego udziału wydatków na żywność, energię i inne koszty bytowe w koszyku dóbr. W związku z tym spektakularne wzrosty cen np. żywności, wbrew pozorom nie wpływają na równie wysoki wzrost inflacji. Subiektywnie jednak konsumenci odczuwają je najbardziej. Wynika to po prostu z efektu psychologicznego – zakupy żywności dokonywane są codziennie, zmiany cen tych dóbr codziennie kontrolujemy i są one dla nas najbardziej widoczne, stąd dolegliwe. Sporadyczny zakup telewizora, sprzętu AGD, już nie budzi takich emocji, chociaż pod względem wartości stanowi znaczący element budżetów domowych. Po zsumowaniu tego rodzaju wydatków może okazać się, że wydajemy na dobra trwałego użytku dużo więcej pieniędzy, niż na żywność. Statystycznie natomiast spadek cen np. sprzętu RTV, usług telekomunikacyjnych może mieć więc większy wpływ na wynik inflacyjny niż wahania cen żywności.
Patrząc obiektywnie, polskie społeczeństwo staje się coraz bogatsze, może jeszcze nie bogate, ale np. większość gospodarstw domowych wyposażona jest już w pralkę automatyczną i inny sprzęt trwałego użytku, o którym kilkanaście lat temu większość mogła tylko pomarzyć. Czy w związku z tym czujemy się lepiej? Paradoksalnie niekoniecznie, gdyż odczucia co do stanu posiadania są względne. W takim wypadku to właśnie subiektywność odczuć będzie miała wpływ na postrzeganie inflacji i tzw. oczekiwania inflacyjne. Wskaźnik inflacji nie obrazuje więc wprost i całkowicie ogólnego poziomu zmiany cen, bo jest to po prostu niemożliwe. W takim razie otwarte będzie pytanie, czy może być stosowany, jako uniwersalny miernik zmian cen dla potrzeb, chociażby waloryzacji świadczeń wypłacanych emerytom i rencistom. W pewnym sensie bardziej sprawiedliwa okazałaby się inflacja liczona dla koszyka dóbr i usług nabywanych przez daną grupę społeczną. W sensie metodologicznym dość trudno byłoby jednak taki wskaźnik obliczyć, bo jak np. kwalifikować wydatki pracujących emerytów, których tak przecież wielu jest w Polsce.
Dyskusji nie byłoby, gdyby inflacja była niska i stabilna, a wszyscy byliby o tym przekonani. Warunkiem tego jest natomiast skoordynowana i przewidywalna polityka pieniężna. Nie da się tego uzyskać bez stabilnych finansów i współpracy banku centralnego oraz rządu. Dla rządu inflacja („kontrolowana”) nie jest jednak rozwiązaniem najgorszym, gdyż w pierwszej rundzie zwiększa nominalne dochody budżetowe. W końcu jednak za rozrzutność państwa trzeba będzie zapłacić i solidarnie zapłacą wszyscy, chociaż niektórzy odczują to bardziej. Tutaj następuje pierwsze zderzenie interesów. Pozostaje bank centralny, który kontrolując podaż pieniądza „monetarnie” w ostatecznym rozrachunku odpowiada za realną inflację – jak na razie ustawowo.
Przeczytaj także:
Lewiatan: Inflacja w październiku przekroczy 5%
oprac. : eGospodarka.pl