GPW: notowania powinny wzrosnąć
2008-10-13 10:42
Niewiele można powiedzieć o tej piątkowej, znowu całkowicie szalonej sesji na amerykańskich rynkach. Szkodziły rynkowi Morgan Stanley i Goldman Sachs (dawne banki inwestycyjne, które stały się bankami uniwersalnymi), którym agencja Moody’s zagroziła obniżeniem długoterminowego ratingu.
Przeczytaj także: Globalny rynek znowu w panice
Zadziwiająco dobrze zachowywały się akcje General Motors, mimo że agencja Standard&Poor’s stwierdziła, że GM i Ford mogą być zmuszone do ogłoszenia bankructwa. Wystarczyło zapewnienie zarządu, że GM nie rozważa opcji bankructwa, żeby kurs wzrósł. Bardzo dziwna reakcja – gracze wierzą zapewnieniem zarządu, mimo że od dawna już nikomu nie wierzą. Rynek czasem jest nieobliczalny.Na rynku akcji liczyły się tylko i wyłącznie nastroje. Oczywiście również wymuszona sprzedaż aktywów przez biura maklerskie. Z dwóch zresztą powodów: jeden to umarzanie jednostek, a drugi to niedopłacanie przez inwestorów do depozytów. Sesja rozpoczęła się spadkiem i po krótkim czasie indeks S&P 500 tracił już blisko 8 procent. Wtedy pojawił się popyt, który w krótkim czasie (pół godziny) doprowadził indeksy do poziomu czwartkowego zamknięcia. Byki uderzyły za wcześnie. Od tego momentu indeksy osuwały się. Szczyt paniki widzieliśmy na dwie godziny przed końcem sesji. Wtedy to S&P 500 spadał ponad sześć procent.
Oczywiste było jednak, że prawdziwa rozgrywka nastąpi w ostatniej godzinie. Wydawało mi się, że jest wręcz nieprawdopodobne, żeby rząd USA (tak rząd, a niekoniecznie sam rynek) dopuścił do dużej przeceny. Jasne bowiem było, że wystarczy doprowadzić do poważnego zwrotu amerykańskich indeksów, żeby cały świat ruszył za amerykańskimi inwestorami co na pewien czas powinno rynki uspokoić. Końcówka była zgodna z oczekiwaniami. Nie ma znaczenia, kto rynkowi pomógł – wynik idzie w świat i powstają wstępne warunki do rozpoczęcia odbicia na wyprzedanym rynku.
W piątek i w czasie weekendu dużo się wydarzyło. Waszyngtoński szczyt grupy G-7 skończył się w piątek na słowach. Kraje podejmą „wszelkie możliwe” akcje, żeby przeciwdziałać kryzysowi, żeby pomóc bankom, odblokować rynek kredytowy i pieniężny itd. itp. Owszem powstał pięciopunktowy dokument nazwany „planem”, ale nie było w nim nic odkrywczego i nowego. Jak widać liderzy tego świata nie rozumieją, że muszą połączyć siły w walce z tym kryzysem. Miejmy nadzieję, że obudzą się we właściwym czasie. Zakładam, że dzisiaj to fiasko szczytu nie będzie miało wielkiego znaczenia dla rynków, bo już przed posiedzeniem jego uczestnicy sygnalizowali, że spójnego planu nie będzie. Poza tym ten „plan” może być nawet potraktowany jako pretekst do odbicia, która i tak zapowiadało piątkowe zakończenie sesji w USA.
Dowiedzieliśmy się też, że USA w ramach swojego planu będą przejmowały udziały w instytucjach finansowych, które mają problemy. Tak zapowiedział w piątek wieczorem sekretarz skarbu. Nie jest to nowy pomysł – mówiono o tym już kilka dnia temu, ale teraz pomysł zaczyna nabierać ciała, a przypominany jest w bardzo odpowiednim momencie. Wiemy też, że w Wielkiej Brytanii dojdzie dzisiaj do częściowej nacjonalizacji Royal Bank of Scotland, HBOS, Barclays i Lloyds-TSB. Niewykluczone, że obrót akcjami tych banków będzie wstrzymany.
W niedzielę odbył się w Paryżu trzygodzinny szczyt europejskich przywódców. Jego wynikiem było porozumienie, w którym mówi się, że każdy z krajów będzie przejmował udziały w bankach mających kłopoty, zagwarantuje pożyczki międzybankowe (skutkiem powinno być odmrożenie rynku kredytowego), będzie kupował papiery dłużne przedsiębiorstw i generalnie zrobi wszystko, co trzeba, żeby przywrócić zaufanie do sektora finansów. Stwierdzono też, że kraje strefy euro w poniedziałek po południu przedstawią w jednocześnie szczegóły własnych planów ratunkowych. Wynik tego posiedzenia przedstawiany jest jako wielki sukces, ale ostrzegam, że diabeł leży w szczegółach. Plan natychmiast działać nie zacznie, a jak będzie wprowadzany w życie w poszczególnych krajach to się jeszcze zobaczy. W każdym razie optymizm (szczególnie przed tą jednoczesną prezentacją lokalnych rozwiązań) musi na rynkach zagościć.
W Warszawie giełda zachowała się podobnie jak inne rynki europejskie, ale spadek był na początku sesji mniejszy (6 procent). Nadal rynku broniły OFE (bo nikt inny). Jak tylko indeksy w Europie zaczęły pełznąć na północ to i u nas popyt zaczął redukować skale spadków. Skończyło się to bardzo szybko i koło południa WIG20 spadał już dziewięć procent (przy bardzo dużym obrocie). Nadal najbardziej na indeksie ważył prawie 20. procentowy spadek ceny akcji KGHM i duże spadki w sektorze bankowym. Nadal też uważam, że kupowały OFE i sprzedawały TFI. Rozpoczęcie sesji w USA doprowadziło błyskawicznie do ponad 13 procentowego spadku WIG20, ale koniec sesji był dużo lepszy. WIG20 spadł „tylko” o 8 procent.
Jak spojrzy się na wykresy to widać, że WIG20 prawie, a WIG z pewnością wyrysowały świece-młoty. Takie świece (szczególnie z dużym obrotem, a taki właśnie był) bardzo często są zapowiedzią zmiany trendu. Taki sygnał kupna musi być jednak jeszcze potwierdzony, a przy obecnej zmienności może być z tym problem. Zakładam jednak, że w najgorszym przypadku dno ustalone przez cień tej świecy utrzyma się przez czas dłuższy. Dzisiaj czeka nas po prostu bardzo duży wzrost indeksów.
Wszystkie opinie i prognozy przedstawione w niniejszym opracowaniu są jedynie wyrazem opinii autorów w dniu publikacji.
Przeczytaj także:
USA: dane lepsze od oczekiwań nie pomogły
oprac. : Piotr Kuczyński / Xelion