Obligacje korporacyjne wątpliwą inwestycją
2010-03-02 11:48
Przeczytaj także: Debiut BGK i MCI Management na Catalyst
Polski inwestor, słysząc o obligacjach, najprawdopodobniej w myślach dopowiada sobie, że chodzi o obligacje skarbowe, czyli instrument finansowy, dzięki któremu państwo sięga po kapitał inwestorów. W momencie, gdy najgorętszym tematem w mediach jest zadłużenie Grecji, a w niedługim terminie również innych europejskich państw (z Hiszpanią na czele), o takich obligacjach będziemy słyszeć coraz częściej. Dla przeciętnego inwestora, zgłębianie tajników rynku długu i próba zrozumienia takich pojęć, jak nachylenie krzywej dochodowości czy duracja, jest stratą czasu. Jednak warto przynajmniej na wysokim poziomie ogólności wiedzieć, w jakim środowisku się znajdujemy, zwłaszcza, że w Europie Zachodniej fundusze inwestycyjne właśnie zaczynają kusić drobnych inwestorów „nową klasą aktywów, oferującą jednocześnie kombinację bezpieczeństwa oraz wysokich zysków”: obligacjami korporacyjnymi.Za bezpieczeństwo trzeba płacić
Obligacje korporacyjne działają podobnie jak obligacje skarbowe – inwestor w zamian za udzielenie pożyczki (nabycie obligacji) określonemu podmiotowi, otrzymuje prawo do odsetek na ustalonym poziomie. W tym przypadku, podmiotem wyciągającym rękę po kapitał nie są poszczególne państwa, szukające źródeł do pokrycia wydatków budżetowych, ale firmy, które z różnych powodów nie mogą lub nie chcą liczyć na bankowe kredyty. Wysokość zysku inwestora (rentowność obligacji) zależy od ponoszonego ryzyka – korporacje, posiadające wysokie oceny zdolności kredytowej, wystawione przez agencje ratingowe (Moody's, Fitch, Standard and Poor's), postrzegane są przez inwestorów jako bezpieczniejsze i dlatego mogą oferować niższe oprocentowanie. Obligacje posiadające rating BBB lub wyższy, określa się jako „investment grade”, natomiast te z oceną BB+ lub niższą, są bardziej ryzykowne, a co za tym idzie, oferują wyższe oprocentowanie – stąd angielska nazwa tej kategorii: „high yield bonds” (obligacje o wysokiej rentowności).
Rozdzielenie tych dwóch kategorii jest bardzo istotne. Obligacje korporacyjne pierwszego typu („investment grade”) są często postrzegane przez inwestorów podobnie jak obligacje skarbowe. Nie zagłębiając się w kwestię rzetelności agencji ratingowych (czy jak kto woli, ich niekompetencji), zaznaczmy, że obecnie na palcach jednej ręki można policzyć firmy posiadające rating AA, nieco więcej jest tych spełniających kryteria oceny wyższej BBB, ale to wciąż bardzo elitarne grono, do którego trudno dołączyć. Druga klasa obligacji korporacyjnych – wysokooprocentowane obligacje – emitowane są najczęściej przez firmy, które nie posiadają żadnej oceny agencji ratingowej, albo są w trudnej sytuacji finansowej, np. przeznaczające pożyczony od inwestorów kapitał na spłatę bankowych kredytów lub przymusowy wykup wyemitowanych wcześniej obligacji. Te obligacje określa się również mianem „obligacji śmieciowych”, co już nie do końca pasuje do przekazu marketingowego, lansowanego obecnie przez zachodnioeuropejskie fundusze.
Nowy, wielki hit
O tym, jak wiele dzieje się obecnie w tym obszarze rynków finansowych, najlepiej świadczą następujące fakty:
- w drugim tygodniu stycznia br. padł globalny rekord pod względem wartości emisji – firmy wyemitowały obligacje za 11,7 mld USD;
- w 2009 roku. na amerykańskim rynku obligacji korporacyjnych inwestorzy kupili tzw. obligacje śmieciowe za ok. 150 mld USD;
- bankierzy szacują, że w tym roku tylko europejskie firmy wyemitują nowe obligacje warte ok. 72 mld USD – to prawie dwukrotnie więcej niż dotychczasowe rekordy;
- wysoki popyt na tę klasę aktywów, zgłaszany przez fundusze inwestycyjne i emerytalne, odzwierciedlają spadające (do niedawna) rentowności: na początku bieżącego roku amerykańskie obligacje śmieciowe przynosiły pierwszy raz od ponad dwóch lat mniej niż 9 proc.;
- w 2009 roku na obligacjach śmieciowych można było zarobić ok. 56 proc. (wg indeksu Merrill Lynch), wcześniejszy rekord z 1991 wynosił 39 proc.
To jednak tylko jedna strona medalu. Kiedy jasne stało się, że problemy Dubaju, o których głośno było pod koniec 2009 roku, nie są odosobnionym przypadkiem, inwestorzy zaczęli błyskawicznie wycofywać kapitał z ryzykownych rynków. Widzieliśmy silne spadki na giełdach akcji i rynkach surowcowych, taniały waluty rynków wschodzących i, jak nietrudno zgadnąć, duże pieniądze uciekały z rynku obligacji korporacyjnych. Z doniesień Financial Times wynika, że w pierwszej połowie lutego obligacji śmieciowych pozbywano się najszybciej od września 2005 roku. Miarą nastrojów na rynku obligacji jest porównanie rentowności poszczególnych papierów z najbezpieczniejszymi obligacjami skarbowymi, emitowanymi przez amerykański rząd. Od lokalnego dołka z 11 stycznia, spread, czyli premia za ryzyko, w przypadku inwestycji w obligacje śmieciowe wzrósł o ponad 100 pkt bazowych, do ok. 700 pkt. Jeśli więc rentowność rządowych obligacji o terminie wykupu 5 lat wynosi obecnie ok. 2,3 proc., firma bez ratingu, która chce na rynkowych warunkach uplasować obligacje, musi liczyć się z kosztem kapitału przekraczającym 9 proc. rocznie.
oprac. : Łukasz Wróbel / Open Finance