Przegrana konstytucji UE osłabia euro
2005-06-07 13:33
© fot. mat. prasowe
Przeczytaj także: Spokój na polskim rynku finansowym
Kiedy w lutym 2005 r. pisałem komentarz o drodze Polski do euro, twierdziłem, że może stać się ona drogą cierniową. Zwracałem też uwagę na problemy związane z przyjęciem wspólnej waluty, które pojawią się zarówno na rynku pracy, jak i w „odczuciach inflacyjnych” Polaków. W „odczuciach inflacyjnych”, a nie w inflacji, ponieważ na poziomie danych GUS inflacja po przyjęciu euro rzeczywiście wzrośnie jedynie nieznacznie. Tyle tylko, że większość społeczeństwa będzie miała na ten temat całkiem inne zdanie. Najlepiej było to widać w Holandii, gdzie społeczeństwo odrzuciło Konstytucję Unii Europejskiej, a jednym z argumentów był protest przeciwko znacznemu wzrostowi cen, który wiązano z wymianą guldena na euro.Euro panicznie słabnie
Podkreślając, że jestem zwolennikiem wejścia do strefy euro (wtedy, kiedy gospodarka będzie na stałej ścieżce wzrostu – tak, by społeczeństwo jak najmniej ucierpiało) pisałem też, że nie ma takiej możliwości, byśmy zrezygnowali ze złotego ze względu na kalendarz polityczny i wolę partii, które znajdą się w nowym Sejmie. Nowa izba niższa nie pozwoli bowiem na zmianę Konstytucji (Art. 227), która jest konieczna, żeby wprowadzić euro. Za zmianą musiałoby zagłosować 2/3 posłów, a to po prostu nie jest możliwe, szczególnie, że nawet jeden z członków ewentualnej koalicji (Prawo i Sprawiedliwość) jest przeciwko szybkiemu wprowadzeniu euro. Nie przewidziałem, że na drodze do euro wyrośnie jeszcze jeden, ale za to bardzo duży cierń. Tym cieniem okazała się reakcja polityków zagranicznych na wyniki referendum we Francji i Holandii.
W kwietniu pisałem, że czekanie na odrzucenie Konstytucji przez Francję może być wygodnym pretekstem do osłabienia euro w stosunku do dolara, choćby dlatego, że w mediach pojawi się coraz więcej katastroficznych prognoz. Rzeczywiście tak się stało, ale potem rynek walutowy zareagował na wynik referendum we Francji dużo gorzej niż można było się tego spodziewać. Osłabienie euro było wręcz paniczne. Okazało się bowiem, że politycy nie tylko nie mają „planu B” na wypadek prawie pewnego fiaska referendów w kilku krajach, ale wykazali się (eufemistycznie rzecz nazywając) zadziwiającą wręcz beztroską. Tuż po referendach we Francji i Holandii na rynki trafiło kilka wypowiedzi, które wyraźnie szkodziły wspólnej walucie. Kanclerz Gerhard Schröder i premier Silvio Berlusconi stwierdzili, że problemy gospodarki niemieckiej i włoskiej wynikają ze stosowania euro. Poważnie europejskiej walucie zaszkodziła publikacja „Sterna”, który wieścił, że minister finansów Niemiec i prezes Bundesbanku wymienili poglądy w sprawie możliwego rozpadu Europejskiej Unii Monetarnej i że niższa izba niemieckiego parlamentu zamówiła opinię prawną na temat możliwego rozpadu EMU. Co prawda rzecznik ministerstwa stwierdził, że minister nie będzie odpowiadał na tak „absurdalne spekulacje”, ale takie dyskusje dolały oliwy do ognia. Na domiar złego Roberto Maroniego, włoski minister pracy i polityki socjalnej, w wywiadzie prasowym powiedział, że Włochy powinny rozważyć wyjście ze strefy euro. Posunął się nawet do stwierdzenia, że konieczne jest przeprowadzenie na ten temat referendum. Politykę Jean-Claude Trichet, prezesa Europejskiego Banku Centralnego, minister określił mianem „katastrofy”.
Kurs EUR/USD w okresie sierpień 2001 - czerwiec 2005 r.
fot. mat. prasowe
Spiskowa teoria dziejów
W przypadku krajów, które przeżywają kłopoty gospodarcze (Włochy czy Niemcy) problem tkwi zupełnie w czym innym. Problemem Niemiec było zjednoczenie RFN z NRD i wymiana walut w stosunku 1:1. Nawet tak potężna gospodarką, jaką jest gospodarka niemiecka, nie mogła w tej sytuacji nie ucierpieć. We Włoszech (i nie tylko we Włoszech) dużym problemem, chyba największym oprócz szarej strefy, korupcji, nepotyzmu oraz dużego wpływu państwa na olbrzymie firmy, jest konkurencja ze strony Chin. Włochy zawsze były silne siłą małych firm, działających w przemyśle lekkim (tekstylia, buty itp.). Chińska konkurencja to zguba dla tych firm, ponieważ włoskie koszty pracy należą do najwyższych w Europie. Włochy, przed przyjęciem wspólnej waluty, po prostu dewaluowały lira i na pewien czas wzmacniały konkurencyjność swojej gospodarki. Jednocześnie zwiększały swoje zadłużenie zagraniczne (sięga ono już 106 proc. PKB).
oprac. : Piotr Kuczyński / WGI Dom Maklerski