Indeksy spadają
2006-06-08 09:25
Początek sesji za oceanem pozwolił inwestorom złapać oddech. Indeksy rosły o 0,6%-0,9% lecz obawy o spowolnienie gospodarcze w USA zrobiły swoje. Na koniec sesji DJIA zanotował spadek o 0,7% S&P500 o 0,6% a Nasdaq o 0,5%.
Przeczytaj także: Nowe rekordy na koniec kwartału
Dziś rano kontrakty terminowe na indeksy amerykańskie również nie dają nadziei na powrót do wzrostów, co może przynieść spadki na otwarciu europejskich notowań, zwłaszcza że negatywne sygnały płyną również z Azji. Sesje na Dalekim Wschodzie otwarły się luką bessy. Później rozpoczęła się wyprzedaż. Na zamknięciu Nikkei straci 3,1% (choć podczas sesji obniżał się już o 4%) a Hang Seng 2,3%. Również spadają wskaźniki giełdowe w Korei (3,4%), Indonezji (3,8%), Australii (2,1%) i na Tajwanie (4,3%).Na rynku walutowym scenariusz aprecjacji dolara pozostaje w mocy, choć może go zakłócić wyższa niż o 0,25% oczekiwana dziś podwyżka głównej stopy procentowej w strefie euro. Trwająca tam 3-tygodniowa korekta nadal jest nie rozstrzygnięta. W miarę nasilania się impulsów mogących świadczyć o zagrożeniu inflacyjnym a tym samym o potencjalnym wzroście stóp procentowych za oceanem amerykańska waluta powinna się umacniać. Jednak złoty w takich sytuacjach ostatnio reaguje neutralnie, tracąc do dolara i zyskując do euro. O godz. 8.00 na EUR/USD notowano poziom 1,2790. W tym samym czasie za euro płacono ponad 3,95 zł a za amerykańską walutę 3,09 zł.
Najważniejszym wydarzeniem dnia są decyzje Banku Anglii oraz ECB dotyczące poziomu stóp procentowych. O ile na wyspach oczekuje się utrzymania kosztu pieniądza na niezmienionym poziomie (4,5%), o tyle w strefie euro ekonomiści prognozują wzrost głównej stopy. Konsensus rynkowy mówi o podwyżce o 0,25% lecz nie wykluczony jest silniejszy bodziec antyinflacyjny ze strony władz monetarnych. Podwyżka może wynieść nawet 0,5% a główna stopa wzrośnie wówczas do poziomu 3%.
Warto zauważyć, iż jeszcze w zeszłym tygodniu rzadko używało się zwrotu "spowolnienie gospodarcze w Stanach Zjednoczonych". A przecież objawy świadczące o możliwym spadku dynamiki wzrostu gospodarczego w największej ekonomii świata były widoczne już wcześniej. Pierwszym odważnym, który zdecydował się publicznie obecny stan rzeczy nazwać po imieniu był Ben Bernanke. To on w poniedziałek powiedział, że amerykańska gospodarka zwalnia, lecz mimo wszystko z obawy przed zagrożeniem inflacyjnym koszt pieniądza za oceanem będzie podnoszony. Od tego czasu rozpoczęła się kolejna fala przeceny, jakby na kredyt, dyskontując już wyższe zbliżające się odczyty inflacji. Z uwagą zatem uczestnicy rynku będą obserwować piątkowe amerykańskie dane o majowych cenach w imporcie, choć wydawałoby się, że publikowany o tej samej godzinie odczyt kwietniowego deficytu handlowego USA powinien przyciągnąć większą uwagę.
Jednak teraz na topie są dane o inflacji. Emocji nie powinno zabraknąć również we wtorek i w środę, kiedy poznamy majową inflację PPI i CPI. Dane wyższe od prognoz potwierdzą obawy inwestorów i wzmocnią ich przekonanie o kontynuacji zacieśniania przez FED polityki pieniężnej. Umocni się dolar, a amerykańskie obligacje będą cieszyły się sporym powodzeniem. Jednak, jeśli publikacje nie pokażą tak silnego zagrożenia inflacyjnego, to mocno przecenione akcje mogą znowu znaleźć nabywców. Inwestorzy starają się zatem wycenić słowa szefa Rezerwy Federalnej. Czy aby jednak reakcja na jego wypowiedź nie jest zbyt silna? Póki co, wygląda na to, że jak to stwierdził jeden z internautów, czeka nas kolejny odcinek serialu "Na południe".
Przeczytaj także:
Dow Jones na szczycie wszech czasów
oprac. : Michał Kowalski / expander