Kontrakty terminowe na S&P 500 spadają o 70 pkt.
2008-01-22 12:19
Przeczytaj także: Ropa naftowa: wykres ceny wywołuje obawy
Jego pochodną jest to, że oprócz odmienianego na wszelkie sposoby w ostatnich dniach słowa recesja, do standardowego słownika obecnych komentarzy zaczęło dołączać słowo kryzys. Eksperci już nie zastanawiają się nad wystąpieniem recesji w Ameryce, ale nad tym, jak silna ona będzie. Coraz częściej pojawiają się głosy, że przybierze mocniejszy charakter, niż obserwowane w ostatnich trzech przypadkach, a niektórzy posuwają się nawet do wieszczenia najgorszej recesji w historii.Symptomatyczne jest to, że słowa recesja coraz częściej używa się odnośnie do globalnej gospodarki, choć prognoz ujemnego jej wzrostu jeszcze nie ma. Jednocześnie w kontekście rynków finansowych nie mówi się już o korekcie, ale kryzysie. Wszystko to coraz bardziej oddziałuje na wyobraźnię inwestorów i potęguje emocje. Nie ułatwia to racjonalnej oceny sytuacji. Po tak fatalnej serii zniżek może się wydawać, że lepiej już nigdy nie będzie. Przewrotnie, to sprzyja myśleniu o zakończeniu, przynajmniej na jakiś czas, wyprzedaży.
Mimo, że nie jest łatwo teraz przebijać się z racjonalnymi argumentami, spróbujmy spojrzeć na rynki w tych kategoriach, a nie poddawać się panicznym reakcjom. Czy racjonalnie można doszukać się powodów do optymizmu?
Nasza giełda od szczytu z lipca straciła już znacznie ponad 30%. W tym roku jest 20% pod kreską. Straty są pokaźne, ale historia uczy, że w trakcie bessy, czy kryzysu rynek spadał jeszcze mocniej. Oczekiwanie na jeszcze głębszy spadek jest uzasadnione tym bardziej, że trwająca od wiosny 2003 r. hossa była najdłużej trwającą w historii i nie licząc pierwszej połowy lat 90. najsilniejszą. Następujący po niej ruch w dół też może więc przybrać niespotykane u nas rozmiary.
Równocześnie wczoraj pojawiły się kolejne sygnały sprzedaży, sugerujące kontynuację przeceny w kolejnych tygodniach. W przypadku naszego WIG chodzi o przełamanie bardzo silnego wsparcia, jakie na poziomie 45,9 tys. pkt wyznaczały szczyty z wiosny i lata 2006 r. Ich pokonanie stworzyło możliwość zniżki w rejon 36 tys. pkt. W przypadku rynków wschodzących potwierdziły się nasze przypuszczenia, że teraz to one mogą przeżywać trudne chwile. Inwestorzy ulegli fałszywemu przekonaniu, że są odporne na negatywne sygnały, dotyczące największych gospodarek świata. Teraz dochodzą do przekonania, że tak nie będzie. W efekcie spółki osiągną gorsze wyniki. Część z nich może też bezpośrednio ucierpieć na kryzysie związanym z instrumentami finansowymi opartymi na kredytach hipotecznych wysokiego ryzyka. Znów pojawiły się szacunki dotyczące strat Bank of China z tego tytułu. Trudno to jednak uznać za bezpośrednią przyczynę załamania się giełd azjatyckich, gdyż sprawa była znana już wcześniej i takich strat spodziewano się.
Najlepiej świadczy to o złych nastrojach na rynkach. Wystarczy praktycznie jakakolwiek zła wiadomość, by inwestorzy zaczęli wyprzedawać akcje. Do tego dochodzi brak wiary w to, że z obecnej trudniej sytuacji można łatwo wyjść. Brakuje przekonania w możliwość korzystnego wpływu niższych stóp procentowych, gdyż banki i tak zacieśniają standardy kredytowe. Rozczarowaniem okazał się też program pomocy przedstawiony przez prezydenta Bush'a, więc z rezerwą traktowana jest także polityka fiskalna.
oprac. : Katarzyna Siwek / expander