Dolar amerykański: to nie koniec dominacji
2010-02-17 11:02
Przeczytaj także: Waluta światowa: koniec ery dolara?
Powody, dla których przepowiada się koniec dominacji amerykańskiej waluty i związany z tym znaczący spadek jej kursu są rozmaite. Mówi się, że dolar ma słabe fundamenty, oraz że zatonie w morzu narastającego w USA zadłużenia publicznego. Można też usłyszeć, że jako pierwszy padnie ofiarą światowej inflacji bądź dywersyfikacji rezerw walutowych dokonywanej przez banki centralne krajów rozwijających się. Zastanówmy się, ile jest prawdy w tych argumentach.Na początku przyjrzyjmy się właśnie na fundamentom. Najbardziej podstawową relacją ekonomiczną, która na dłuższą metę steruje kursami walut jest parytet siły nabywczej. Wynika ona z (w pewnym sensie zdroworozsądkowego) spostrzeżenia, że dobra na całym świecie powinny kosztować tak naprawdę tyle samo. Jeśli w Polsce kilogram jabłek kosztuje 2 złote, a kurs złotego do korony szwedzkiej wynosi 2,5, to w Szwecji owoce te powinny kosztować 5 koron. Niestety taka rachuba wyraźnie zawodzi – ktokolwiek robił zakupy w Szwecji boleśnie się o tym przekonał.
Jeśli konsekwentnie trzymać się tej teorii, należałoby twierdzić, że korona szwedzka jest więc przewartościowana w stosunku do złotego. Właściwa relacja parytetu między cenami i kursem walutowym powinna bowiem być z czasem przywrócona – koszyk cen w jednym kraju powinien być równym koszykowi w drugim podzielonemu przez kurs walutowy. Innymi słowy parytet, czyli iloraz koszyków, spośród których jeden jest skorygowany o kurs walutowy powinien wynosić jeden.
Tak jednak prawie nigdzie się nie dzieje. Znany jest powszechnie Big Mac Index, który porównuje na całym świecie ceny w przeliczeniu na dolary znanego dobra firmy McDonald’s. Ich rozpiętość jest ogromna – od niewiele ponad dolara w Indiach do prawie sześciu w Norwegii. Podobny rezultat uzyskuje się też porównując koszyki cen. Nie znaczy to jednak, że coś na kształt wspomnianej relacji w ogóle nie obowiązuje. To, na co przede wszystkim patrzą ekonomiści, to parytet względny. Zauważono bowiem, że choć parytet nie wynosi prawie nigdzie dokładnie jeden, to jest, szczególnie w przypadku gospodarek o podobnym poziomie rozwoju, bardzo stabilny w czasie. Jeżeli na przykład wynosi 1,5 w 2000 roku, to w 2010 też będzie wynosił tyle lub coś w pobliżu tego.
Wnioski z teorii względnego parytetu siły nabywczej są bardzo proste – o ruchach kursów walut w długim okresie decydują zmiany koszyka cen, czyli w praktyce różnice w stopie inflacji na terenach, gdzie używane są owe waluty. Jeżeli na przykład w Ameryce inflacja wynosiłaby 5%, a w strefie euro 2%, to średnio rzecz biorąc w ciągu roku dolar powinien stracić do euro 3%. Dlatego ekonomiści z taką uwagą śledzą odczyty inflacji i prognozy wzrostu cen na przyszłość. Jak sytuacja wygląda w USA?
Ogólnie, jak w każdej gospodarce rynkowej, inflacja zależy tam od dwóch czynników – wzrostu produktywności (wydajności) gospodarki oraz wzrostu podaży pieniądza. Ze względu na większą elastyczność i innowacyjność gospodarka amerykańska rozwijała się w minionej dekadzie szybciej niż UE i wydaje się, że bez poważniejszych reform na Starym Kontynencie ta tendencja nie ulegnie odwróceniu, zwłaszcza iż perspektywa demograficzna w Europie jest wyraźnie gorsza. Z drugiej strony jednak Europejski Bank Centralny ma opinię bardziej jastrzębio nastawionego wobec inflacji niż Fed, więc może silniej oddziaływać na rzecz obniżenia tempa wzrostu podaży pieniądza. W tym przypadku akurat historia nie musi być jednak dobrym doradcą.
Nie jest bowiem wykluczone, że Fed wyciągnął wnioski z tego, do czego doprowadziła zbyt luźna polityka monetarna po poprzedniej recesji. Pole manewru do podwyżek stóp procentowych będzie zaś miał przy tym większe – stopy Fed są teraz niższe niż EBC, a bezrobocie, dzięki elastyczniejszemu rynkowi pracy będzie najprawdopodobniej spadać szybciej niż w Unii. Nie należy też przejmować się specjalnie niestandardowymi instrumentami polityki monetarnej uruchomionymi w czasie kryzysu. Jeśli Fed nie będzie tego chciał (a z wypowiedzi jego przedstawicieli wyraźnie wynika, że nie chce), zwiększone rezerwy sektora bankowego nie rozleją się po całym systemie i nie dojdzie do niekontrolowanego wzrostu podaży pieniądza. Z tych między innymi powodów prognozuje się, że stopy inflacji pod koniec tego roku w gospodarkach USA i UE zrównają się – amerykańska obniży się do poziomu europejskiej, czyli nieco powyżej 1%.
oprac. : Maciej Bitner / Wealth Solutions