eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plFinanseArtykułyAktualności finansoweDolar amerykański: to nie koniec dominacji

Dolar amerykański: to nie koniec dominacji

2010-02-17 11:02

Na początku grudnia wydawało się, że dalsze spadki wartości amerykańskiej waluty, zatrzymane na moment przez kryzys finansowy, są nieuchronne. Do rekordu z lipca 2008 roku brakowało niecałych dziesięciu centów. Jednak w ostatnich trzech miesiącach dolar wzmocnił się w stosunku do euro o prawie 10%. Czy to jedynie (jak mawiają wdzięcznie amerykanie) dead cat bounce, czy też są podstawy by przypuszczać, że przepowiadany od dawna zmierzch dolara wcale nie musi nastąpić tak szybko, jak wielu się tego spodziewa?

Przeczytaj także: Waluta światowa: koniec ery dolara?

Powody, dla których przepowiada się koniec dominacji amerykańskiej waluty i związany z tym znaczący spadek jej kursu są rozmaite. Mówi się, że dolar ma słabe fundamenty, oraz że zatonie w morzu narastającego w USA zadłużenia publicznego. Można też usłyszeć, że jako pierwszy padnie ofiarą światowej inflacji bądź dywersyfikacji rezerw walutowych dokonywanej przez banki centralne krajów rozwijających się. Zastanówmy się, ile jest prawdy w tych argumentach.

Na początku przyjrzyjmy się właśnie na fundamentom. Najbardziej podstawową relacją ekonomiczną, która na dłuższą metę steruje kursami walut jest parytet siły nabywczej. Wynika ona z (w pewnym sensie zdroworozsądkowego) spostrzeżenia, że dobra na całym świecie powinny kosztować tak naprawdę tyle samo. Jeśli w Polsce kilogram jabłek kosztuje 2 złote, a kurs złotego do korony szwedzkiej wynosi 2,5, to w Szwecji owoce te powinny kosztować 5 koron. Niestety taka rachuba wyraźnie zawodzi – ktokolwiek robił zakupy w Szwecji boleśnie się o tym przekonał.

Jeśli konsekwentnie trzymać się tej teorii, należałoby twierdzić, że korona szwedzka jest więc przewartościowana w stosunku do złotego. Właściwa relacja parytetu między cenami i kursem walutowym powinna bowiem być z czasem przywrócona – koszyk cen w jednym kraju powinien być równym koszykowi w drugim podzielonemu przez kurs walutowy. Innymi słowy parytet, czyli iloraz koszyków, spośród których jeden jest skorygowany o kurs walutowy powinien wynosić jeden.

Tak jednak prawie nigdzie się nie dzieje. Znany jest powszechnie Big Mac Index, który porównuje na całym świecie ceny w przeliczeniu na dolary znanego dobra firmy McDonald’s. Ich rozpiętość jest ogromna – od niewiele ponad dolara w Indiach do prawie sześciu w Norwegii. Podobny rezultat uzyskuje się też porównując koszyki cen. Nie znaczy to jednak, że coś na kształt wspomnianej relacji w ogóle nie obowiązuje. To, na co przede wszystkim patrzą ekonomiści, to parytet względny. Zauważono bowiem, że choć parytet nie wynosi prawie nigdzie dokładnie jeden, to jest, szczególnie w przypadku gospodarek o podobnym poziomie rozwoju, bardzo stabilny w czasie. Jeżeli na przykład wynosi 1,5 w 2000 roku, to w 2010 też będzie wynosił tyle lub coś w pobliżu tego.

Wnioski z teorii względnego parytetu siły nabywczej są bardzo proste – o ruchach kursów walut w długim okresie decydują zmiany koszyka cen, czyli w praktyce różnice w stopie inflacji na terenach, gdzie używane są owe waluty. Jeżeli na przykład w Ameryce inflacja wynosiłaby 5%, a w strefie euro 2%, to średnio rzecz biorąc w ciągu roku dolar powinien stracić do euro 3%. Dlatego ekonomiści z taką uwagą śledzą odczyty inflacji i prognozy wzrostu cen na przyszłość. Jak sytuacja wygląda w USA?

Ogólnie, jak w każdej gospodarce rynkowej, inflacja zależy tam od dwóch czynników – wzrostu produktywności (wydajności) gospodarki oraz wzrostu podaży pieniądza. Ze względu na większą elastyczność i innowacyjność gospodarka amerykańska rozwijała się w minionej dekadzie szybciej niż UE i wydaje się, że bez poważniejszych reform na Starym Kontynencie ta tendencja nie ulegnie odwróceniu, zwłaszcza iż perspektywa demograficzna w Europie jest wyraźnie gorsza. Z drugiej strony jednak Europejski Bank Centralny ma opinię bardziej jastrzębio nastawionego wobec inflacji niż Fed, więc może silniej oddziaływać na rzecz obniżenia tempa wzrostu podaży pieniądza. W tym przypadku akurat historia nie musi być jednak dobrym doradcą.

Nie jest bowiem wykluczone, że Fed wyciągnął wnioski z tego, do czego doprowadziła zbyt luźna polityka monetarna po poprzedniej recesji. Pole manewru do podwyżek stóp procentowych będzie zaś miał przy tym większe – stopy Fed są teraz niższe niż EBC, a bezrobocie, dzięki elastyczniejszemu rynkowi pracy będzie najprawdopodobniej spadać szybciej niż w Unii. Nie należy też przejmować się specjalnie niestandardowymi instrumentami polityki monetarnej uruchomionymi w czasie kryzysu. Jeśli Fed nie będzie tego chciał (a z wypowiedzi jego przedstawicieli wyraźnie wynika, że nie chce), zwiększone rezerwy sektora bankowego nie rozleją się po całym systemie i nie dojdzie do niekontrolowanego wzrostu podaży pieniądza. Z tych między innymi powodów prognozuje się, że stopy inflacji pod koniec tego roku w gospodarkach USA i UE zrównają się – amerykańska obniży się do poziomu europejskiej, czyli nieco powyżej 1%.

 

1 2

następna

oprac. : Maciej Bitner / Wealth Solutions Wealth Solutions

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1

Wpisz nazwę miasta, dla którego chcesz znaleźć bank.

Wzory dokumentów

Bezpłatne wzory dokumentów i formularzy.
Wyszukaj i pobierz za darmo: