Obligacje korporacyjne wątpliwą inwestycją
2010-03-02 11:48
Przeczytaj także: Debiut BGK i MCI Management na Catalyst
Fakt, że w Europie Zachodniej czy Kanadzie pojawiają się obecnie nowe fundusze inwestycyjne, lokujące kapitał w korporacyjne instrumenty dłużne, nie wynika ze szczególnej atrakcyjności obligacji śmieciowych, ale jest zwykłą reakcją na potrzeby rynku. Dla tysięcy firm rynek obligacji jest ostatnią deską ratunku – banki oceniają wnioski kredytowe bardziej restrykcyjnie niż kiedykolwiek wcześniej, a zobowiązania zaciągnięte przed kryzysem trzeba tak czy inaczej spłacić. Aby pozyskać kapitał od inwestorów indywidualnych potrzebne jest atrakcyjne story, a nic nie sprzedaje się lepiej, jak obietnica wysokich zysków z gwarancją bezpieczeństwa (co z tego, że wyłącznie pozorną). „Biznes, jak każdy inny” – powiedzą zwykli bankierzy, a ci o elastycznych standardach etycznych może nawet uwierzą, że podobnie jak prezes Goldman Sachs „wykonują boską robotę”, pomagając w kryzysie firmom utrzymać się na powierzchni, a emerytom i innymi drobnym inwestorom zarobić więcej niż 1 proc. na lokacie.
Bezpieczeństwo z gwiazdką
Wypadałoby, aby gwiazdki, których być może wcale nie znajdziemy w prospektach emisyjnych funduszy inwestujących w obligacje śmieciowe, wyjaśniły indywidualnym inwestorom, że:
- obligacja obligacji nie równa – różnica między „skarbowa” a „śmieciowa” jest fundamentalna;
- wyższy obiecywany zysk, to wyższe ryzyko, a to wynika z faktu, że na skraju bankructwa jest obecnie znacznie więcej firm niż w normalnych warunkach;
- agencja Moody's szacuje, że w ciągu kilku miesięcy niewypłacalność ogłosi więcej niż 16 proc. emitentów obligacji korporacyjnych. W listopadzie 2009 roku, w USA śmieciowych papierów dłużnych nie zdołało wykupić ponad 250 korporacji (wówczas odpowiadało to 12,7-proc. emitentów). Historyczna średnia z lat 1971-2008 to ok. 3,1 proc.;
-
o ten sam kapitał konkurują nie tylko poszczególne firmy między sobą, ale także będące na skraju bankructwa:
- rządy państw – tych postrzeganych jako bardzo ryzykowne (Grecja, Hiszpania), jak również tych, które jako mniejsze zło jeszcze nie utraciły zaufania inwestorów (USA, Wielka Brytania, Japonia),
- samorządy lokalne – Kalifornia jest najbardziej przemawiającym do wyobraźni, choć zdecydowanie nie odosobnionym, przykładem jednostki administracyjnej niezdolnej utrzymywać się wyłącznie z państwowych pieniędzy,
- inne państwowe agencje, np. w USA, do emisji obligacji przymierza się bankowy fundusz gwarancyjny (FDIC), któremu brakuje pieniędzy na przejmowanie depozytów po upadających bankach. Przykład z Polski to Krajowy Fundusz Drogowy finansujący budowę autostrad.
Jeśli kiedykolwiek zaobserwujemy, że dana klasa aktywów zastanawiająco zyskuje na popularności, zwłaszcza w mediach o szerokim zasięgu, a jak grzyby po deszczu pojawiają się fundusze inwestujące na tym rynku, w głowie powinno zapalić się nam czerwone światło. Jeśli dodatkowo ów wynalazek jest przedstawiany, jako „następna wielka rzecz” albo po prostu „dobry i tani”, co w ustach bankowca oznacza, „bezpieczny i dający dużo zarabiać”, możemy mieć przekonanie graniczące z pewnością, że rozpoczyna się ostateczne „wabienie”. Tak było w przypadku kredytów hipotecznych, sprzedawanych pakietami z laurką w postaci potrójnego A, wystawianą przez te same agencje, które oceniają wiarygodność firm. Nikt nie tłumaczył klientom, jakie ukryte założenia kupują, decydując się na instrument strukturyzowany z gwarancją kapitału (niedorzecznością byłoby rozwijanie Kowalskiemu skrótu CDO) i co wydarzy się w scenariuszu innym niż bazowy.
Podsumowując, obecnie warunki dla obligacji korporacyjnych, mówiąc delikatnie, nie wyglądają na sprzyjające.
1 2
oprac. : Łukasz Wróbel / Open Finance