eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plFinanseGrupypl.biznes.bankiCertyfikaty INVESTORS FIZ - chyba wartoRe: Certyfikaty INVESTORS FIZ - chyba warto
  • Data: 2007-01-25 22:35:01
    Temat: Re: Certyfikaty INVESTORS FIZ - chyba warto
    Od: "Olo" <a...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]


    Użytkownik "JSZ30" <a...@a...pl> napisał w wiadomości
    news:1457a$45b7cdfc$540ada48$12045@news.chello.pl...
    Poza tym, czas chyba poważnie pomyśleć o
    > funduszach hedgingowych. Giełda nie może rosnąć w nieskończność.
    Pozwalam sobie wrzucić b.długi (mam nadzieję że to zgodne netykiętą), ale
    ciekawy, art. dot. FH

    Jak stracić sześć miliardów w dziesięć dni?

    Upadek funduszu hedgingowego zarządzanego przez Amaranth Advisors LLC z całą
    pewnością można zaliczyć do najbardziej spektakularnych katastrof, które
    zdarzyły się na globalnym rynku finansowym na przełomie XX i XXI wieku, obok
    podobnych wypadków jakie stały się udziałem banku inwestycyjnego Barings,
    prowadzonego przez laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii R. Mertona
    i M. Scholesa funduszu LTCM oraz Enron Corporation.

    W kluczowych dniach września 2006 r. Amaranth Advisors stracili ok. 55
    procent kapitału w ujęciu rocznym, a w stosunku do stanu kapitału z miesiąca
    poprzedzającego katastrofę - 65 procent. W ten sposób fundusz, którzy
    jeszcze w sierpniu 2006 r. zarządzał aktywami o wartości około dziewięciu
    miliardów dwustu milionów dolarów, we wrześniu nie był w stanie wycenić
    swoich aktywów powyżej poziomu około trzech i pół miliarda dolarów. Po
    drodze "wyparowało" więc prawie sześć miliardów dolarów (wielkość ta ulega
    przypuszczalnie dalszemu wzrostowi). Wszystko to jest tym bardziej
    szokujące, że aż do ostatniej chwili inwestorzy i analitycy rynkowi nie
    dostrzegali sygnałów zbliżającej się katastrofy.

    Fundusz hedgingowy Amaranth został założony w 2000 r. przez Nicholasa M.
    Maounis, który wcześniej zarządzał portfolio papierów dłużnych w Paloma
    Partners. Inwestycje energetyczne Amaranth Advisors miał pod swoją opieką
    Brian Hunter, trader wywodzący się z grupy kapitałowej Deutsche Bank i
    uchodzący za wysokiej klasy fachowca, zaś łącznie Amaranth zatrudniał 115
    specjalistów od lokowania kapitału pracujących w biurach m.in. w Houston,
    Londynie, Singapurze i Toronto.

    Amaranth nie tylko posiadał profesjonalną kadrę zarządzającą, ale - co jest
    równie istotne - w świetle znanych nam faktów trudno jest wskazać w polityce
    tego funduszu sytuację porównywalną z bezprawnymi działaniami prezesa Enronu
    Jeffrey'a Skillinga czy "łajdaka na giełdzie", Nicka Leesona w banku
    Barings.

    Ponieważ Amaranth był uważany za fundusz stabilny i wiarygodny, stosownie do
    danych Associated Press hrabstwo San Diego zainwestowało w niego 175
    milionów dolarów, a fundusz emerytalny New Jersey - 25 milionów dolarów.
    Wśród inwestorów nie brakowało również elity specjalistów od zarządzania
    aktywami w postaci Goldman Sachs, Credit Suisse Group, Deutsche Bank, Bank
    of New York czy Morgan Stanley Institutional Fund of Hedge Funds LP.

    Skoro było tak dobrze, to dlaczego skończyło się tak źle? Wieko do puszki
    Pandory uchyliły inwestycje w kontrakty terminowe oparte na cenie gazu
    ziemnego, w które Amaranth Advisors zaangażowali nieproporcjonalnie dużą
    część swojego portfela. By dobrze zrozumieć tło tych działań trzeba jednak
    najpierw wyjaśnić ogólny trend wzrostu cen nośników energii prowadzący do
    powstania "bańki spekulacyjnej", jak również przeanalizować w bardziej
    szczegółowy sposób politykę inwestycyjną przyjętą przez Nicholasa M.
    Maounis.

    Czy wzrost cen nośników energii wynika z wyczerpywania się ich zasobów?

    Jeszcze we wrześniu 2003 r. na giełdzie NYMEX baryłkę ropy (~159 litrów)
    można było nabyć po cenie niższej niż 25 dolarów, podczas gdy w połowie
    lipca 2006 r. osiągnęła ona poziom 78,40 dolarów. Choć wciąż cena ta była
    niższa niż w 1980 r., gdy po uwzględnieniu inflacji należałoby ją szacować
    na poziomie ok. 90 dolarów, to nie ulega wątpliwości, że w ostatnich latach
    na ropie można było doskonale zarobić.

    Prawda ta dotyczy również wielu innych nośników energii, w tym także gazu
    ziemnego, jak i znacznej części jeszcze szerzej rozumianego rynku surowców
    naturalnych. Przykładowo od 2003 r., kiedy rozpoczęła się hossa do maja 2006
    r. cena miedzi wzrosła o 450 procent, natomiast w samym tylko okresie
    marzec - maj 2006 r. o 80 procent.

    Ten lawinowy wzrost cen natrętnie przywodził na myśl spekulacje na temat
    wyczerpywania się światowych zasobów surowców, co musiałoby doprowadzić do
    gwałtownego wzrostu cen m.in. paliw kopalnych i ich pochodnych. Zjawisko
    takie już od dawna przepowiadają rozmaite teorie kryzysu energetycznego oraz
    teorie szczytu, na czele z tzw. Hubbert peak theory, które są złożoną formą
    dla wyrażenia trywialnej prognozy, że produkcja benzyny w czasie będzie
    przypominać krzywą dzwonową - co oznacza, że wzrost osiągnie swój punkt
    szczytowy, po którym produkcja zacznie się kurczyć pomimo dalszego wzrostu
    popytu. W praktyce może to oznaczać wzrost cen aż do "petrocollapse" -
    chwili gdy nastąpi całkowite załamanie rynku paliwowego.

    Na pierwszy rzut oka powyższe rozumowanie wydaje się bez zarzutu, jednak
    rzeczywistość jest bardziej złożona. Po pierwsze, choć zasoby nośników
    energii i innych surowców naturalnych bez wątpienia są ograniczone, to nie
    do końca wiemy, w jakim punkcie osi czasu umieścić granicę ekonomicznej
    opłacalności ich dalszej eksploatacji. Można wręcz postawić paradoksalnie
    brzmiącą tezę, że pomimo intensywnej eksploatacji zasoby nośników energii na
    świecie nie kurczą się wcale albo kurczą się w ograniczony sposób. Bardzo
    pomocny do zrozumienia tej prawidłowości jest pomiar dokonywany tzw. "latami
    konsumpcji", tzn. poprzez weryfikację na ile lat równie intensywnej
    konsumpcji jak obecnie wystarczają znane aktualnie zasoby danego dobra. Dla
    ropy naftowej w okresie 1920-2000 dostępność mierzona przyszłymi latami
    konsumpcji wzrosła z 7-10 lat (wynik dotyczy Stanów Zjednoczonych) w okresie
    do 1944 r., przez 15-20 lat w 1945 r., do 45 lat pod koniec XX wieku (dla
    całego globu). W efekcie, na skutek postępu technicznego i odkryć geologów,
    w XX wieku prawdą było jednocześnie to, że ilość ropy naftowej na Ziemi się
    zmniejsza, jak i to, że rośnie jej dostępność oraz pewność, że będzie
    dostępna w kolejnych latach. Do przekroczenia pewnej wielkości progowej, po
    której dalsze kurczenie się zasobów spowoduje bezpośrednie ograniczenie
    konsumpcji, nie sprawdza się więc cała linearna logika zakładająca, że w
    miarę "wysychania" kolejnych złóż ceny paliw kopalnych i innych surowców
    muszą rosnąć.

    Po drugie, choć zasoby wszystkich surowców naturalnych są ograniczone, to
    dla każdego z nich można szukać naturalnych i syntetycznych substytutów. W
    chwili obecnej jako podstawowe nośniki energii wykorzystuje się złoża węgla
    kamiennego i brunatnego (70 procent światowych zasobów paliw kopalnych),
    ropy naftowej (16 procent) oraz gazu ziemnego (14 procent). Ale oprócz nich
    istnieją również złoża innych nośników energii, które obecnie są bardzo
    słabo wykorzystane np. hydratów (molekuł gazu otoczonych cząsteczkami wody)
    oraz piasków smolistych i łupków roponośnych. Dochodzą do tego jeszcze
    odnawialne źródła energii, w tym energia słoneczna, której ilość
    przypadająca na okrąg o średnicy Ziemi wynosi 7-12 tysięcy razy więcej niż
    cała energia zużywana obecnie przez gospodarkę człowieka.

    Podsumowując powyższe rozważania można powiedzieć, że choć zasoby surowców,
    w tym paliw kopalnych są wielkością skończoną, to nie do końca wiadomo czy
    fakt ten posiada jakiekolwiek praktyczne konsekwencje dla ludzi Anno Domini
    2007, może poza bardzo ogólną refleksją, że odpowiedzialność za przyszłe
    pokolenia nakazuje korzystać z dóbr naturalnych z pewnym umiarkowaniem.

    Surowcowa bańka spekulacyjna

    Skoro nie mamy obecnie do czynienia z wyczerpywaniem się zasobów, to co
    generuje gwałtowny wzrost cen surowców?

    Po części wzrost cen paliw kopanych i innych surowców ma charakter
    naturalny, wynikający z faktu, że abstrakcyjnie rozumiana dostępność dobra
    nie zawsze przekłada się na jego aktualną obecność na danym rynku, którą
    warunkują również inne przyczyny gospodarcze, społeczne i polityczne. W
    naszym wypadku takimi czynnikami warunkującymi praktyczną dostępność
    nośników energii były w ostatnich latach m.in. wojna w Iraku, klęski
    żywiołowe w Zatoce Meksykańskiej oraz napięcia polityczne wokół irańskiego
    programu jądrowego i rządów Hugo Chaveza w Wenezueli.

    Z uwagi na duży potencjał innych eksporterów ropy żadne z tych zdarzeń nie
    wpłynęło bezpośrednio na globalne wydobycie, ale każde z nich znalazło
    odzwierciedlenie w prognozach stanowiących podstawę do wyceny kontraktów
    terminowych. A te natomiast mają naturalną tendencję do przekształcania się
    w samospełniające się przepowiednie, ponieważ duże zakupy kontraktów
    terminowych na ropę wywołują takie sam efekt jak wzrost "realnego" popytu:
    kontrakt nabyty w celach spekulacyjnych jest tak samo rzeczywisty jak
    kontrakt nabyty w celu zabezpieczenia transakcji nabycia ropy w określonym
    momencie w przyszłości.

    Wydaje się, że drugim czynnikiem jest spekulacja, choć opinie ekspertów nie
    są w tym względzie zgodne. Wzrost cen surowców przyciągnął do nich uwagę
    funduszy hedgingowych, a ich intensywne zakupy spowodowały dalszy wzrost
    cen, co jeszcze akcelerowało zainteresowanie inwestorów lokowaniem środków w
    surowce. Prawdziwa eksplozja rozwiązań inwestycyjnych opartych na nośnikach
    energii miała miejsce w 2005 r., gdy inwestycje w różne segmenty rynku
    energetycznego przynosiły stopy zwrotu na poziomie 15 procent - 100 procent,
    podczas gdy globalna średnia wyników funduszy hedgingowych nie przekraczała
    8 procent. Pod koniec 2005 r. Global Change Associates szacowało już, że
    istnieje co najmniej 440 funduszy hedgingowych specjalizujących się w
    inwestycjach energetycznych. W tym samym roku Goldman Sachs oraz Morgan
    Stanley raportowały zyski na swoich energetycznych inwestycjach sięgające
    poziomu 1,5 mld dolarów każdy, a własne zespoły traderów na rynku ropy, gazu
    i energii rozbudowały także Citigroup, JPMorgan Chase, Credit Suisse First
    Boston, Barclays, Société Générale oraz inni kluczowi gracze na rynku
    bankowości inwestycyjnej.

    Zainteresowanie inwestycjami w sektor energetyczny przejawiało się nie tylko
    zakupami akcji spółek energetycznych, ale również wzrostem obrotu samymi
    paliwami kopalnymi oraz instrumentami pochodnymi opartymi na cenach nośników
    energii. Co prawda eksperci różnią się w szacunkach jak duże środki fundusze
    wpompowały w instrumenty pochodne oparte na cenach nośników energii, tym
    niemniej zazwyczaj wymieniają kwoty od 60 do 120 mld dolarów.

    Tak duży napływ pieniądza generuje ogromną płynność rynku energetycznych
    instrumentów pochodnych, stanowiącą niekwestionowaną wartość dla podmiotów,
    które nabywają instrumenty pochodne w celu zabezpieczenia "rzeczywistych"
    transakcji dokonywanych na rynkach paliw i energii. Jednak jej ubocznym
    skutkiem są również znaczące wahania cen. Cytowany przez "New York Times"
    Arthur Gelber, założyciel firmy doradztwa energetycznego Gelber & Associates
    szacował, że zmienność cenowa rynku gazu pięciokrotnie przekracza
    analogiczny współczynnik dla rynku akcji. Powoduje to, że nawet w warunkach
    długoterminowego trendu wzrostu cen nie jest łatwo zarabiać na
    "energopochodnych" spekulacjach.


    Duże wahania kursu to nie jedyny czynnik ryzyka. W ślad za takim wzrostem
    liczby funduszy i wolumenu transakcji idzie również szybki wzrost liczby
    zarządzających oraz traderów. Jednak, wbrew nadziejom Fryderyka Engelsa
    ilość niekoniecznie przechodzi w jakość, co w praktyce oznacza, że duża
    liczebność menadżerów zajmujących się sektorem energetycznym nie oznacza
    jeszcze równie wysokiej wartości ich pracy. W rzeczywistości rynek
    energetyczny jest wyjątkowo złożony i do obracania na nim kwotami
    sięgającymi setek milionów dolarów przydatne jest zrozumienie szerokiego
    spektrum diametralnie od siebie odmiennych zagadnień, począwszy od polityki
    wewnętrznej Domu Saudyjskiego, a skończywszy na prognozach pogody dla Zatoki
    Meksykańskiej.

    Rynek spekulacji instrumentami "energetycznymi", jak je tutaj umownie
    nazwiemy, rozrósł się i zdynamizował również z uwagi na to, że handel nimi
    wyszedł daleko poza swoją tradycyjną niszę w postaci giełdy New York
    Mercantile Exchange (NYMEX). Kluczową rolę w tym procesie uzyskały platformy
    elektroniczne których przedsmak na rynku polskim dają inwestorom
    indywidualnym np. "XTB Opcje" oferowane przez dom maklerski X Trade Brokers,
    umożliwiające obrót instrumentami opartymi m.in. na ropie, złocie, srebrze,
    cynku i miedzi. Takie same transakcje, ale na nieporównanie większą skalę są
    przeprowadzane na wielu innych platformach tworzących globalny rynek OTC
    (Over The Counter) w szczególności na Intercontinental Exchange, która
    oferuje kontrakty m.in. na ropę i produkty jej rafinacji, gaz i energię.

    Dobre złego początki

    Wiedząc już jakie było szersze tło ekonomiczne inwestycji w instrumenty
    pochodne oparte na cenie gazu ziemnego wrócić możemy do Amaranth Advisors
    LLC.

    Wedle pierwotnych założeń Amaranth miał prowadzić inwestycje oparte na
    multistrategii, zapewniającej możliwość aktywnego alokowania środków do
    najbardziej obiecujących branż. Choć po kilku latach tradycyjne segmenty
    multistrategii Amaranth nie przynosiły już oczekiwanych zysków, to w 2005 r.
    Amaranth Advisors zarobili dla swoich klientów około miliard dolarów, w
    znacznej mierze dzięki wykorzystaniu wzrostu cen energii i jej nośników.

    W styczniu 2006 r. twórca funduszu, Nicholas Maounis przekazał w zarząd
    zajmującego się inwestycjami energetycznymi Briana Huntera cały miliard
    dolarów na którym Hunter zarobił w ciągu kolejnych czterech tygodni kolejne
    trzysta milionów. Przez cztery pierwsze miesiące 2006 r. Amaranth przyniósł
    łącznie swoim inwestorom prawie 30 procent zysku, podczas gdy średnie wyniki
    w segmencie multistrategii oscylowały wokół 5,4 procent. Na koniec czerwca w
    rękach Huntera znajdował się już nie jeden miliard, ale ponad połowa
    wszystkich aktywów Amaranth, dzięki czemu od czerwca do sierpnia 2006 r.
    fundusz zarobił około 1,35 miliarda dolarów, wznosząc jego stopę zwrotu na
    wprost astronomiczny poziom. Drugą stroną tej monety był jednak fakt, że
    multistrategia Amaranth Advisors zaczęła się przekształcać w monokulturową
    uprawę opcji na gaz ziemny.

    Nawet obecnie, w obliczu informacji o gigantycznych stratach, trudno jest
    podważyć kompetencje Huntera jako profesjonalisty ze znacznym doświadczeniem
    praktycznym. Problem polega jednak na tym, że nawet przy użyciu
    wyrafinowanych metod analizy fundamentalnej oraz systemów analizy
    technicznej rynek kontraktów na nośniki energii jest bardzo trudny do
    antycypowania i dlatego Amaranth Advisors popełnili kardynalny błąd tak
    silnie koncentrując swoje inwestycje w niebezpiecznym sektorze. Wedle
    nieoficjalnych informacji ryzyko związane z taką sytuacją w porę
    zidentyfikowali tylko menadżerowie Blackstone Alternative Asset Management,
    którzy pomimo obiecujących wyników podjęli decyzję o wyjściu z funduszu
    Amaranth.

    Wraz z przeniesieniem ośrodka ciężkości na jeden rodzaj inwestycji doszło do
    niezwykle silnej koncentracji procesu decyzyjnego w rękach jednej osoby -
    Briana Huntera. W rezultacie, wedle informacji "Bloomberga" tylko w ciągu
    jednego tygodnia września 2006 r. całkowicie błędne prognozy Huntera
    doprowadziły do utraty 4,6 mld dolarów, która to suma wzrosła ostatecznie do
    6,6 mld do końca września.

    Resztki energetycznego portfolio Amaranth trafiły do Citadel Investment
    Group oraz JPMorgan Chase...

    Upadki innych funduszy hedgingowych

    Warto podkreślić, że na rynku funduszy hedgingowych inwestujących w sektor
    energetyczny upadek Amaranth nie stanowi zdarzenia bezprecedensowego.

    W sierpniu 2005 r., po zaledwie dziewięciu miesiącach działalności swój
    żywot zakończył inny fundusz hedgingowy oparty na inwestycjach w nośniki
    energii - Enchanted Rock Capital. W ciągu swojej krótkiej działalności
    Enchanted Rock Capital stracił 7,5 procent z 150 mln dolarów jakie
    powierzyli mu inwestorzy. Strata nie była więc znacząca i na decyzję o
    likwidacji działalności w większym chyba stopniu wpłynęły nieproporcjonalnie
    duże zyski konkurencji niż rozmiar ubytku we własnych środkach. Tym
    niemniej, jak wówczas szacował Barclay Trading, spośród czterdziestu trzech
    przeanalizowanych funduszy hedgingowych inwestujących w sektor energetyczny
    w pierwszym półroczu 2005 r. sześć poniosło straty.

    Kolejny poważny dzwonek ostrzegawczy stanowiły zawirowania cenowe związane z
    huraganami Kartina i Rita. Choć byli tacy, którzy na wzroście cen zarobili
    majątek to straty ponieśli inwestorzy, którzy prognozowali spadek cen gazu
    jesienią 2005 r. W okresie destabilizacji cen znaczące straty na spekulacji
    instrumentami opartymi na cenach nośników energii poniosły m.in. fundusze
    hedgingowe zarządzane przez Citadel Investment Group oraz Ritchie Capital
    Management. Według nieoficjalnych szacunków, które cytował "Forbes" straciły
    one odpowiednio 150 mln i 100 mln dolarów.

    Na początku sierpnia 2006 r. serwisy agencyjne obiegła informacja o
    zakończeniu działalności przez fundusz MotherRock, który został założony
    przez byłego prezesa nowojorskiej giełdy NYMEX z lat 2001-2004, Roberta "Bo"
    Collinsa. Fundusz, działający od listopada 2004 r., koncentrował się na
    inwestycjach w kontrakty terminowe na gaz. Co prawda w 2005 r. wypracował
    dla swoich udziałowców stopę zwrotu na poziomie ok. 20 procent, ale w
    czerwcu 2006 r. MotherRock stracił ok. 24 procent kapitału, a lipcu kolejne
    ok. 25 procent. Po stracie połowy aktywów na przestrzeni dwóch kolejnych
    miesięcy Collins nie ryzykował weryfikacji praktycznej jaki wynik przyniesie
    sierpień 2006 r. i podjął decyzję o likwidacji funduszu. Zdarzenie to
    pokazuje, że nawet dla wysokiej klasy specjalistów wartki nurt rynku
    kontraktów terminowych okazuje się bardzo zdradliwy, chociaż skala strat
    była nieporównywalna z Amaranth, bowiem w pierwszej połowie 2006 r. fundusz
    MotherRock obracał "zaledwie" kwotą ok. 430 milionów dolarów.

    Kilka tygodni później nastąpił wspomniany na wstępie upadek funduszu
    Amaranth, który jednak nie zamknął cyklu podobnych zdarzeń. W październiku
    Ritchie Capital zarządzający łącznie funduszami o wartości 2,8 mld dolarów
    ogłosił zamiar całkowitego zakończenia działalności funduszu Ritchie Energy
    Trading, aczkolwiek zarządzający nie ujawnili, czy fundusz poniósł istotne
    straty, które mogłyby stanowić podstawę dla takiej decyzji.

    Podkreślić należy, że fundusze związane z sektorem energetycznym nie
    posiadają monopolu na efektowne klęski. Wśród innych wielkich przegranych
    rynku hedge warto wymienić Aman Capital, Bailey Coates Cromwell Fund,
    Long-Term Capital Management, Marin Capital oraz Tiger Funds, spośród
    których żaden nie był związany z tym segmentem rynku.

    Podsumowanie

    Większość funduszy hedgingowych działa w oparciu o "multistrategie"
    stanowiące zaprzeczenie filozofii "polityk inwestycyjnych", jakie z mocy
    prawa muszą przyjmować klasyczne fundusze inwestycyjne. Polityka taka jest
    sztywnym gorsetem narzuconym zarządzającym i powoduje, że np. fundusz
    obligacji dolarowych zawsze musi inwestować w obligacje skarbowe,
    korporacyjne czy municypalne o określonym ratingu i denominowane w dolarach,
    nawet jeśli wahania kursu USD/PLN w oczywisty sposób powodują, że inwestor
    złotówkowy nie może na takiej strategii zarobić. Dlatego średniej klasy
    spekulant, który w styczniu 2006 r. kupił akcje Energopolu mógł przez rok
    zarobić ok. 670 procent - podczas, gdy bardzo wysoko oceniany fundusz
    Pioneer Obligacji Dolarowych Plus od sierpnia 2002 r. do końca października
    2006 r. w przeliczeniu na złotówki zyskał zaledwie ok. 6,3 procent.

    Z drugiej strony istnienie jednoznacznych polityk inwestycyjnych zwiększa
    także przewidywalność otwartych funduszy inwestycyjnych. Czyni to z nich
    łatwiejsze w obsłudze narzędzia do lokowania kapitału dla inwestorów nie
    związanych zawodowo z rynkiem finansowym (w naszym przykładzie: inwestorów
    uzyskujących dolarowe przychody i szukających dolarowych, stabilnych
    inwestycji).

    Natomiast fundusze hedgingowe szukają swojej szansy wszędzie tam, gdzie
    pojawia się okazja do uzyskania wysokich stóp zwrotu. Dlatego w ich
    portfelach inwestycyjnych znajdują się obok siebie akcje spółek giełdowych i
    zamierzających wejść na giełdę (tzw. "pre-IPO"), udziały spółek z
    ograniczoną odpowiedzialnością, instrumenty pochodne oparte na walutach czy
    indeksach giełdowych, ale również inwestycje w całkowicie materialne dobra,
    jak nieruchomości albo surowce naturalne.

    Uśredniając wyniki wszystkich instytucji tego rodzaju stwierdzimy, że nie
    jest prawdą jakoby fundusze hedgingowe zawsze zarabiały więcej niż
    standardowe otwarte fundusze inwestycyjne. Przykładowo, wedle danych Hedge
    Fund Research w październiku 2006 r. średnia roczna stopa zwrotu funduszy
    hedgingowych wyniosła 9,22 procent, co nie jest wynikiem szokującym na tle
    indeksu giełdowego Standard & Poor's 500, który w tym samym czasie wzrósł o
    12 procent. Tym niemniej z całą pewnością zarabiają one w inny sposób i
    dlatego ich udział w portfelu inwestycyjnym zwiększa jego odporność na
    gwałtowne zmiany sytuacji na giełdach papierów wartościowych i wahania
    wyceny papierów skarbowych.

    Nie ulega także wątpliwości, że w rękach dobrego zarządzającego wieloletnie
    wyniki funduszy hedgingowych przekraczają osiągnięcia otwartych funduszy
    inwestycyjnych. Do legendy przechodzą wypadki, gdy fundusze tego rodzaju
    potrafiły zarobić astronomiczne kwoty na przestrzeni krótkich odcinków
    czasu. Warto w tym miejscu wymienić choćby Atticus Capital, który w ciągu
    jednego listopadowego dnia 2006 r. zyskał na wartości więcej niż 600
    milionów dolarów oraz fundusz Quantum, który w 1992 r. zyskał prawie miliard
    dolarów na spekulacyjnym ataku na kurs funta (jak podaje Nicholas Dunbar w
    "Alchemii Pieniądza" inwestorzy, którzy zainwestowaliby 1000 dolarów w
    pierwszym roku działalności Quantum, otrzymaliby w 2000 r. ponad 3 miliony
    dolarów).

    Chociaż na kanwie upadku Amaranth wiele się mówi o tym, że fundusze
    hedgingowe są "niebezpieczne", w związku z czym należy "uregulować" ich
    działalność, to wydaje się, że takie postulaty opierają się na niewłaściwym
    rozumieniu bezpieczeństwa inwestycji (pomijam tu już rozważania, czy w ogóle
    rozbudowa regulacji prawnych przyczynia się do wzrostu bezpieczeństwa
    uczestników obrotu). W rzeczywistości bezpieczeństwo powstaje nie tylko
    dzięki inwestycjom w niskodochodowe przedsięwzięcia w stylu zakupu bonów
    skarbowych, ale także dzięki jednoczesnemu korzystaniu z wielu ryzykownych
    możliwości które są ze sobą ujemnie skorelowane. Kluczem do bezpieczeństwa
    inwestycji w fundusze hedgingowe nie jest więc wciskanie ich w konwencję
    klasycznych funduszy inwestycyjnych, ale umiejętna dywersyfikacja portfela,
    która zapewnia pewien stopień amortyzacji dla potknięć inwestycyjnych, które
    zdarzają się i będą się zdarzać nawet najlepszym specjalistom od asset
    management.

    Robert Nogacki

    Redaktor naczelny Skarbiec.Biz


Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1