-
Data: 2007-01-25 22:35:01
Temat: Re: Certyfikaty INVESTORS FIZ - chyba warto
Od: "Olo" <a...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora
[ pokaż wszystkie nagłówki ]
Użytkownik "JSZ30" <a...@a...pl> napisał w wiadomości
news:1457a$45b7cdfc$540ada48$12045@news.chello.pl...
Poza tym, czas chyba poważnie pomyśleć o
> funduszach hedgingowych. Giełda nie może rosnąć w nieskończność.
Pozwalam sobie wrzucić b.długi (mam nadzieję że to zgodne netykiętą), ale
ciekawy, art. dot. FH
Jak stracić sześć miliardów w dziesięć dni?
Upadek funduszu hedgingowego zarządzanego przez Amaranth Advisors LLC z całą
pewnością można zaliczyć do najbardziej spektakularnych katastrof, które
zdarzyły się na globalnym rynku finansowym na przełomie XX i XXI wieku, obok
podobnych wypadków jakie stały się udziałem banku inwestycyjnego Barings,
prowadzonego przez laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii R. Mertona
i M. Scholesa funduszu LTCM oraz Enron Corporation.
W kluczowych dniach września 2006 r. Amaranth Advisors stracili ok. 55
procent kapitału w ujęciu rocznym, a w stosunku do stanu kapitału z miesiąca
poprzedzającego katastrofę - 65 procent. W ten sposób fundusz, którzy
jeszcze w sierpniu 2006 r. zarządzał aktywami o wartości około dziewięciu
miliardów dwustu milionów dolarów, we wrześniu nie był w stanie wycenić
swoich aktywów powyżej poziomu około trzech i pół miliarda dolarów. Po
drodze "wyparowało" więc prawie sześć miliardów dolarów (wielkość ta ulega
przypuszczalnie dalszemu wzrostowi). Wszystko to jest tym bardziej
szokujące, że aż do ostatniej chwili inwestorzy i analitycy rynkowi nie
dostrzegali sygnałów zbliżającej się katastrofy.
Fundusz hedgingowy Amaranth został założony w 2000 r. przez Nicholasa M.
Maounis, który wcześniej zarządzał portfolio papierów dłużnych w Paloma
Partners. Inwestycje energetyczne Amaranth Advisors miał pod swoją opieką
Brian Hunter, trader wywodzący się z grupy kapitałowej Deutsche Bank i
uchodzący za wysokiej klasy fachowca, zaś łącznie Amaranth zatrudniał 115
specjalistów od lokowania kapitału pracujących w biurach m.in. w Houston,
Londynie, Singapurze i Toronto.
Amaranth nie tylko posiadał profesjonalną kadrę zarządzającą, ale - co jest
równie istotne - w świetle znanych nam faktów trudno jest wskazać w polityce
tego funduszu sytuację porównywalną z bezprawnymi działaniami prezesa Enronu
Jeffrey'a Skillinga czy "łajdaka na giełdzie", Nicka Leesona w banku
Barings.
Ponieważ Amaranth był uważany za fundusz stabilny i wiarygodny, stosownie do
danych Associated Press hrabstwo San Diego zainwestowało w niego 175
milionów dolarów, a fundusz emerytalny New Jersey - 25 milionów dolarów.
Wśród inwestorów nie brakowało również elity specjalistów od zarządzania
aktywami w postaci Goldman Sachs, Credit Suisse Group, Deutsche Bank, Bank
of New York czy Morgan Stanley Institutional Fund of Hedge Funds LP.
Skoro było tak dobrze, to dlaczego skończyło się tak źle? Wieko do puszki
Pandory uchyliły inwestycje w kontrakty terminowe oparte na cenie gazu
ziemnego, w które Amaranth Advisors zaangażowali nieproporcjonalnie dużą
część swojego portfela. By dobrze zrozumieć tło tych działań trzeba jednak
najpierw wyjaśnić ogólny trend wzrostu cen nośników energii prowadzący do
powstania "bańki spekulacyjnej", jak również przeanalizować w bardziej
szczegółowy sposób politykę inwestycyjną przyjętą przez Nicholasa M.
Maounis.
Czy wzrost cen nośników energii wynika z wyczerpywania się ich zasobów?
Jeszcze we wrześniu 2003 r. na giełdzie NYMEX baryłkę ropy (~159 litrów)
można było nabyć po cenie niższej niż 25 dolarów, podczas gdy w połowie
lipca 2006 r. osiągnęła ona poziom 78,40 dolarów. Choć wciąż cena ta była
niższa niż w 1980 r., gdy po uwzględnieniu inflacji należałoby ją szacować
na poziomie ok. 90 dolarów, to nie ulega wątpliwości, że w ostatnich latach
na ropie można było doskonale zarobić.
Prawda ta dotyczy również wielu innych nośników energii, w tym także gazu
ziemnego, jak i znacznej części jeszcze szerzej rozumianego rynku surowców
naturalnych. Przykładowo od 2003 r., kiedy rozpoczęła się hossa do maja 2006
r. cena miedzi wzrosła o 450 procent, natomiast w samym tylko okresie
marzec - maj 2006 r. o 80 procent.
Ten lawinowy wzrost cen natrętnie przywodził na myśl spekulacje na temat
wyczerpywania się światowych zasobów surowców, co musiałoby doprowadzić do
gwałtownego wzrostu cen m.in. paliw kopalnych i ich pochodnych. Zjawisko
takie już od dawna przepowiadają rozmaite teorie kryzysu energetycznego oraz
teorie szczytu, na czele z tzw. Hubbert peak theory, które są złożoną formą
dla wyrażenia trywialnej prognozy, że produkcja benzyny w czasie będzie
przypominać krzywą dzwonową - co oznacza, że wzrost osiągnie swój punkt
szczytowy, po którym produkcja zacznie się kurczyć pomimo dalszego wzrostu
popytu. W praktyce może to oznaczać wzrost cen aż do "petrocollapse" -
chwili gdy nastąpi całkowite załamanie rynku paliwowego.
Na pierwszy rzut oka powyższe rozumowanie wydaje się bez zarzutu, jednak
rzeczywistość jest bardziej złożona. Po pierwsze, choć zasoby nośników
energii i innych surowców naturalnych bez wątpienia są ograniczone, to nie
do końca wiemy, w jakim punkcie osi czasu umieścić granicę ekonomicznej
opłacalności ich dalszej eksploatacji. Można wręcz postawić paradoksalnie
brzmiącą tezę, że pomimo intensywnej eksploatacji zasoby nośników energii na
świecie nie kurczą się wcale albo kurczą się w ograniczony sposób. Bardzo
pomocny do zrozumienia tej prawidłowości jest pomiar dokonywany tzw. "latami
konsumpcji", tzn. poprzez weryfikację na ile lat równie intensywnej
konsumpcji jak obecnie wystarczają znane aktualnie zasoby danego dobra. Dla
ropy naftowej w okresie 1920-2000 dostępność mierzona przyszłymi latami
konsumpcji wzrosła z 7-10 lat (wynik dotyczy Stanów Zjednoczonych) w okresie
do 1944 r., przez 15-20 lat w 1945 r., do 45 lat pod koniec XX wieku (dla
całego globu). W efekcie, na skutek postępu technicznego i odkryć geologów,
w XX wieku prawdą było jednocześnie to, że ilość ropy naftowej na Ziemi się
zmniejsza, jak i to, że rośnie jej dostępność oraz pewność, że będzie
dostępna w kolejnych latach. Do przekroczenia pewnej wielkości progowej, po
której dalsze kurczenie się zasobów spowoduje bezpośrednie ograniczenie
konsumpcji, nie sprawdza się więc cała linearna logika zakładająca, że w
miarę "wysychania" kolejnych złóż ceny paliw kopalnych i innych surowców
muszą rosnąć.
Po drugie, choć zasoby wszystkich surowców naturalnych są ograniczone, to
dla każdego z nich można szukać naturalnych i syntetycznych substytutów. W
chwili obecnej jako podstawowe nośniki energii wykorzystuje się złoża węgla
kamiennego i brunatnego (70 procent światowych zasobów paliw kopalnych),
ropy naftowej (16 procent) oraz gazu ziemnego (14 procent). Ale oprócz nich
istnieją również złoża innych nośników energii, które obecnie są bardzo
słabo wykorzystane np. hydratów (molekuł gazu otoczonych cząsteczkami wody)
oraz piasków smolistych i łupków roponośnych. Dochodzą do tego jeszcze
odnawialne źródła energii, w tym energia słoneczna, której ilość
przypadająca na okrąg o średnicy Ziemi wynosi 7-12 tysięcy razy więcej niż
cała energia zużywana obecnie przez gospodarkę człowieka.
Podsumowując powyższe rozważania można powiedzieć, że choć zasoby surowców,
w tym paliw kopalnych są wielkością skończoną, to nie do końca wiadomo czy
fakt ten posiada jakiekolwiek praktyczne konsekwencje dla ludzi Anno Domini
2007, może poza bardzo ogólną refleksją, że odpowiedzialność za przyszłe
pokolenia nakazuje korzystać z dóbr naturalnych z pewnym umiarkowaniem.
Surowcowa bańka spekulacyjna
Skoro nie mamy obecnie do czynienia z wyczerpywaniem się zasobów, to co
generuje gwałtowny wzrost cen surowców?
Po części wzrost cen paliw kopanych i innych surowców ma charakter
naturalny, wynikający z faktu, że abstrakcyjnie rozumiana dostępność dobra
nie zawsze przekłada się na jego aktualną obecność na danym rynku, którą
warunkują również inne przyczyny gospodarcze, społeczne i polityczne. W
naszym wypadku takimi czynnikami warunkującymi praktyczną dostępność
nośników energii były w ostatnich latach m.in. wojna w Iraku, klęski
żywiołowe w Zatoce Meksykańskiej oraz napięcia polityczne wokół irańskiego
programu jądrowego i rządów Hugo Chaveza w Wenezueli.
Z uwagi na duży potencjał innych eksporterów ropy żadne z tych zdarzeń nie
wpłynęło bezpośrednio na globalne wydobycie, ale każde z nich znalazło
odzwierciedlenie w prognozach stanowiących podstawę do wyceny kontraktów
terminowych. A te natomiast mają naturalną tendencję do przekształcania się
w samospełniające się przepowiednie, ponieważ duże zakupy kontraktów
terminowych na ropę wywołują takie sam efekt jak wzrost "realnego" popytu:
kontrakt nabyty w celach spekulacyjnych jest tak samo rzeczywisty jak
kontrakt nabyty w celu zabezpieczenia transakcji nabycia ropy w określonym
momencie w przyszłości.
Wydaje się, że drugim czynnikiem jest spekulacja, choć opinie ekspertów nie
są w tym względzie zgodne. Wzrost cen surowców przyciągnął do nich uwagę
funduszy hedgingowych, a ich intensywne zakupy spowodowały dalszy wzrost
cen, co jeszcze akcelerowało zainteresowanie inwestorów lokowaniem środków w
surowce. Prawdziwa eksplozja rozwiązań inwestycyjnych opartych na nośnikach
energii miała miejsce w 2005 r., gdy inwestycje w różne segmenty rynku
energetycznego przynosiły stopy zwrotu na poziomie 15 procent - 100 procent,
podczas gdy globalna średnia wyników funduszy hedgingowych nie przekraczała
8 procent. Pod koniec 2005 r. Global Change Associates szacowało już, że
istnieje co najmniej 440 funduszy hedgingowych specjalizujących się w
inwestycjach energetycznych. W tym samym roku Goldman Sachs oraz Morgan
Stanley raportowały zyski na swoich energetycznych inwestycjach sięgające
poziomu 1,5 mld dolarów każdy, a własne zespoły traderów na rynku ropy, gazu
i energii rozbudowały także Citigroup, JPMorgan Chase, Credit Suisse First
Boston, Barclays, Société Générale oraz inni kluczowi gracze na rynku
bankowości inwestycyjnej.
Zainteresowanie inwestycjami w sektor energetyczny przejawiało się nie tylko
zakupami akcji spółek energetycznych, ale również wzrostem obrotu samymi
paliwami kopalnymi oraz instrumentami pochodnymi opartymi na cenach nośników
energii. Co prawda eksperci różnią się w szacunkach jak duże środki fundusze
wpompowały w instrumenty pochodne oparte na cenach nośników energii, tym
niemniej zazwyczaj wymieniają kwoty od 60 do 120 mld dolarów.
Tak duży napływ pieniądza generuje ogromną płynność rynku energetycznych
instrumentów pochodnych, stanowiącą niekwestionowaną wartość dla podmiotów,
które nabywają instrumenty pochodne w celu zabezpieczenia "rzeczywistych"
transakcji dokonywanych na rynkach paliw i energii. Jednak jej ubocznym
skutkiem są również znaczące wahania cen. Cytowany przez "New York Times"
Arthur Gelber, założyciel firmy doradztwa energetycznego Gelber & Associates
szacował, że zmienność cenowa rynku gazu pięciokrotnie przekracza
analogiczny współczynnik dla rynku akcji. Powoduje to, że nawet w warunkach
długoterminowego trendu wzrostu cen nie jest łatwo zarabiać na
"energopochodnych" spekulacjach.
Duże wahania kursu to nie jedyny czynnik ryzyka. W ślad za takim wzrostem
liczby funduszy i wolumenu transakcji idzie również szybki wzrost liczby
zarządzających oraz traderów. Jednak, wbrew nadziejom Fryderyka Engelsa
ilość niekoniecznie przechodzi w jakość, co w praktyce oznacza, że duża
liczebność menadżerów zajmujących się sektorem energetycznym nie oznacza
jeszcze równie wysokiej wartości ich pracy. W rzeczywistości rynek
energetyczny jest wyjątkowo złożony i do obracania na nim kwotami
sięgającymi setek milionów dolarów przydatne jest zrozumienie szerokiego
spektrum diametralnie od siebie odmiennych zagadnień, począwszy od polityki
wewnętrznej Domu Saudyjskiego, a skończywszy na prognozach pogody dla Zatoki
Meksykańskiej.
Rynek spekulacji instrumentami "energetycznymi", jak je tutaj umownie
nazwiemy, rozrósł się i zdynamizował również z uwagi na to, że handel nimi
wyszedł daleko poza swoją tradycyjną niszę w postaci giełdy New York
Mercantile Exchange (NYMEX). Kluczową rolę w tym procesie uzyskały platformy
elektroniczne których przedsmak na rynku polskim dają inwestorom
indywidualnym np. "XTB Opcje" oferowane przez dom maklerski X Trade Brokers,
umożliwiające obrót instrumentami opartymi m.in. na ropie, złocie, srebrze,
cynku i miedzi. Takie same transakcje, ale na nieporównanie większą skalę są
przeprowadzane na wielu innych platformach tworzących globalny rynek OTC
(Over The Counter) w szczególności na Intercontinental Exchange, która
oferuje kontrakty m.in. na ropę i produkty jej rafinacji, gaz i energię.
Dobre złego początki
Wiedząc już jakie było szersze tło ekonomiczne inwestycji w instrumenty
pochodne oparte na cenie gazu ziemnego wrócić możemy do Amaranth Advisors
LLC.
Wedle pierwotnych założeń Amaranth miał prowadzić inwestycje oparte na
multistrategii, zapewniającej możliwość aktywnego alokowania środków do
najbardziej obiecujących branż. Choć po kilku latach tradycyjne segmenty
multistrategii Amaranth nie przynosiły już oczekiwanych zysków, to w 2005 r.
Amaranth Advisors zarobili dla swoich klientów około miliard dolarów, w
znacznej mierze dzięki wykorzystaniu wzrostu cen energii i jej nośników.
W styczniu 2006 r. twórca funduszu, Nicholas Maounis przekazał w zarząd
zajmującego się inwestycjami energetycznymi Briana Huntera cały miliard
dolarów na którym Hunter zarobił w ciągu kolejnych czterech tygodni kolejne
trzysta milionów. Przez cztery pierwsze miesiące 2006 r. Amaranth przyniósł
łącznie swoim inwestorom prawie 30 procent zysku, podczas gdy średnie wyniki
w segmencie multistrategii oscylowały wokół 5,4 procent. Na koniec czerwca w
rękach Huntera znajdował się już nie jeden miliard, ale ponad połowa
wszystkich aktywów Amaranth, dzięki czemu od czerwca do sierpnia 2006 r.
fundusz zarobił około 1,35 miliarda dolarów, wznosząc jego stopę zwrotu na
wprost astronomiczny poziom. Drugą stroną tej monety był jednak fakt, że
multistrategia Amaranth Advisors zaczęła się przekształcać w monokulturową
uprawę opcji na gaz ziemny.
Nawet obecnie, w obliczu informacji o gigantycznych stratach, trudno jest
podważyć kompetencje Huntera jako profesjonalisty ze znacznym doświadczeniem
praktycznym. Problem polega jednak na tym, że nawet przy użyciu
wyrafinowanych metod analizy fundamentalnej oraz systemów analizy
technicznej rynek kontraktów na nośniki energii jest bardzo trudny do
antycypowania i dlatego Amaranth Advisors popełnili kardynalny błąd tak
silnie koncentrując swoje inwestycje w niebezpiecznym sektorze. Wedle
nieoficjalnych informacji ryzyko związane z taką sytuacją w porę
zidentyfikowali tylko menadżerowie Blackstone Alternative Asset Management,
którzy pomimo obiecujących wyników podjęli decyzję o wyjściu z funduszu
Amaranth.
Wraz z przeniesieniem ośrodka ciężkości na jeden rodzaj inwestycji doszło do
niezwykle silnej koncentracji procesu decyzyjnego w rękach jednej osoby -
Briana Huntera. W rezultacie, wedle informacji "Bloomberga" tylko w ciągu
jednego tygodnia września 2006 r. całkowicie błędne prognozy Huntera
doprowadziły do utraty 4,6 mld dolarów, która to suma wzrosła ostatecznie do
6,6 mld do końca września.
Resztki energetycznego portfolio Amaranth trafiły do Citadel Investment
Group oraz JPMorgan Chase...
Upadki innych funduszy hedgingowych
Warto podkreślić, że na rynku funduszy hedgingowych inwestujących w sektor
energetyczny upadek Amaranth nie stanowi zdarzenia bezprecedensowego.
W sierpniu 2005 r., po zaledwie dziewięciu miesiącach działalności swój
żywot zakończył inny fundusz hedgingowy oparty na inwestycjach w nośniki
energii - Enchanted Rock Capital. W ciągu swojej krótkiej działalności
Enchanted Rock Capital stracił 7,5 procent z 150 mln dolarów jakie
powierzyli mu inwestorzy. Strata nie była więc znacząca i na decyzję o
likwidacji działalności w większym chyba stopniu wpłynęły nieproporcjonalnie
duże zyski konkurencji niż rozmiar ubytku we własnych środkach. Tym
niemniej, jak wówczas szacował Barclay Trading, spośród czterdziestu trzech
przeanalizowanych funduszy hedgingowych inwestujących w sektor energetyczny
w pierwszym półroczu 2005 r. sześć poniosło straty.
Kolejny poważny dzwonek ostrzegawczy stanowiły zawirowania cenowe związane z
huraganami Kartina i Rita. Choć byli tacy, którzy na wzroście cen zarobili
majątek to straty ponieśli inwestorzy, którzy prognozowali spadek cen gazu
jesienią 2005 r. W okresie destabilizacji cen znaczące straty na spekulacji
instrumentami opartymi na cenach nośników energii poniosły m.in. fundusze
hedgingowe zarządzane przez Citadel Investment Group oraz Ritchie Capital
Management. Według nieoficjalnych szacunków, które cytował "Forbes" straciły
one odpowiednio 150 mln i 100 mln dolarów.
Na początku sierpnia 2006 r. serwisy agencyjne obiegła informacja o
zakończeniu działalności przez fundusz MotherRock, który został założony
przez byłego prezesa nowojorskiej giełdy NYMEX z lat 2001-2004, Roberta "Bo"
Collinsa. Fundusz, działający od listopada 2004 r., koncentrował się na
inwestycjach w kontrakty terminowe na gaz. Co prawda w 2005 r. wypracował
dla swoich udziałowców stopę zwrotu na poziomie ok. 20 procent, ale w
czerwcu 2006 r. MotherRock stracił ok. 24 procent kapitału, a lipcu kolejne
ok. 25 procent. Po stracie połowy aktywów na przestrzeni dwóch kolejnych
miesięcy Collins nie ryzykował weryfikacji praktycznej jaki wynik przyniesie
sierpień 2006 r. i podjął decyzję o likwidacji funduszu. Zdarzenie to
pokazuje, że nawet dla wysokiej klasy specjalistów wartki nurt rynku
kontraktów terminowych okazuje się bardzo zdradliwy, chociaż skala strat
była nieporównywalna z Amaranth, bowiem w pierwszej połowie 2006 r. fundusz
MotherRock obracał "zaledwie" kwotą ok. 430 milionów dolarów.
Kilka tygodni później nastąpił wspomniany na wstępie upadek funduszu
Amaranth, który jednak nie zamknął cyklu podobnych zdarzeń. W październiku
Ritchie Capital zarządzający łącznie funduszami o wartości 2,8 mld dolarów
ogłosił zamiar całkowitego zakończenia działalności funduszu Ritchie Energy
Trading, aczkolwiek zarządzający nie ujawnili, czy fundusz poniósł istotne
straty, które mogłyby stanowić podstawę dla takiej decyzji.
Podkreślić należy, że fundusze związane z sektorem energetycznym nie
posiadają monopolu na efektowne klęski. Wśród innych wielkich przegranych
rynku hedge warto wymienić Aman Capital, Bailey Coates Cromwell Fund,
Long-Term Capital Management, Marin Capital oraz Tiger Funds, spośród
których żaden nie był związany z tym segmentem rynku.
Podsumowanie
Większość funduszy hedgingowych działa w oparciu o "multistrategie"
stanowiące zaprzeczenie filozofii "polityk inwestycyjnych", jakie z mocy
prawa muszą przyjmować klasyczne fundusze inwestycyjne. Polityka taka jest
sztywnym gorsetem narzuconym zarządzającym i powoduje, że np. fundusz
obligacji dolarowych zawsze musi inwestować w obligacje skarbowe,
korporacyjne czy municypalne o określonym ratingu i denominowane w dolarach,
nawet jeśli wahania kursu USD/PLN w oczywisty sposób powodują, że inwestor
złotówkowy nie może na takiej strategii zarobić. Dlatego średniej klasy
spekulant, który w styczniu 2006 r. kupił akcje Energopolu mógł przez rok
zarobić ok. 670 procent - podczas, gdy bardzo wysoko oceniany fundusz
Pioneer Obligacji Dolarowych Plus od sierpnia 2002 r. do końca października
2006 r. w przeliczeniu na złotówki zyskał zaledwie ok. 6,3 procent.
Z drugiej strony istnienie jednoznacznych polityk inwestycyjnych zwiększa
także przewidywalność otwartych funduszy inwestycyjnych. Czyni to z nich
łatwiejsze w obsłudze narzędzia do lokowania kapitału dla inwestorów nie
związanych zawodowo z rynkiem finansowym (w naszym przykładzie: inwestorów
uzyskujących dolarowe przychody i szukających dolarowych, stabilnych
inwestycji).
Natomiast fundusze hedgingowe szukają swojej szansy wszędzie tam, gdzie
pojawia się okazja do uzyskania wysokich stóp zwrotu. Dlatego w ich
portfelach inwestycyjnych znajdują się obok siebie akcje spółek giełdowych i
zamierzających wejść na giełdę (tzw. "pre-IPO"), udziały spółek z
ograniczoną odpowiedzialnością, instrumenty pochodne oparte na walutach czy
indeksach giełdowych, ale również inwestycje w całkowicie materialne dobra,
jak nieruchomości albo surowce naturalne.
Uśredniając wyniki wszystkich instytucji tego rodzaju stwierdzimy, że nie
jest prawdą jakoby fundusze hedgingowe zawsze zarabiały więcej niż
standardowe otwarte fundusze inwestycyjne. Przykładowo, wedle danych Hedge
Fund Research w październiku 2006 r. średnia roczna stopa zwrotu funduszy
hedgingowych wyniosła 9,22 procent, co nie jest wynikiem szokującym na tle
indeksu giełdowego Standard & Poor's 500, który w tym samym czasie wzrósł o
12 procent. Tym niemniej z całą pewnością zarabiają one w inny sposób i
dlatego ich udział w portfelu inwestycyjnym zwiększa jego odporność na
gwałtowne zmiany sytuacji na giełdach papierów wartościowych i wahania
wyceny papierów skarbowych.
Nie ulega także wątpliwości, że w rękach dobrego zarządzającego wieloletnie
wyniki funduszy hedgingowych przekraczają osiągnięcia otwartych funduszy
inwestycyjnych. Do legendy przechodzą wypadki, gdy fundusze tego rodzaju
potrafiły zarobić astronomiczne kwoty na przestrzeni krótkich odcinków
czasu. Warto w tym miejscu wymienić choćby Atticus Capital, który w ciągu
jednego listopadowego dnia 2006 r. zyskał na wartości więcej niż 600
milionów dolarów oraz fundusz Quantum, który w 1992 r. zyskał prawie miliard
dolarów na spekulacyjnym ataku na kurs funta (jak podaje Nicholas Dunbar w
"Alchemii Pieniądza" inwestorzy, którzy zainwestowaliby 1000 dolarów w
pierwszym roku działalności Quantum, otrzymaliby w 2000 r. ponad 3 miliony
dolarów).
Chociaż na kanwie upadku Amaranth wiele się mówi o tym, że fundusze
hedgingowe są "niebezpieczne", w związku z czym należy "uregulować" ich
działalność, to wydaje się, że takie postulaty opierają się na niewłaściwym
rozumieniu bezpieczeństwa inwestycji (pomijam tu już rozważania, czy w ogóle
rozbudowa regulacji prawnych przyczynia się do wzrostu bezpieczeństwa
uczestników obrotu). W rzeczywistości bezpieczeństwo powstaje nie tylko
dzięki inwestycjom w niskodochodowe przedsięwzięcia w stylu zakupu bonów
skarbowych, ale także dzięki jednoczesnemu korzystaniu z wielu ryzykownych
możliwości które są ze sobą ujemnie skorelowane. Kluczem do bezpieczeństwa
inwestycji w fundusze hedgingowe nie jest więc wciskanie ich w konwencję
klasycznych funduszy inwestycyjnych, ale umiejętna dywersyfikacja portfela,
która zapewnia pewien stopień amortyzacji dla potknięć inwestycyjnych, które
zdarzają się i będą się zdarzać nawet najlepszym specjalistom od asset
management.
Robert Nogacki
Redaktor naczelny Skarbiec.Biz
Następne wpisy z tego wątku
- 25.01.07 23:16 Bartosz 'bart' Nowakowski
- 26.01.07 01:07 Olo
Najnowsze wątki z tej grupy
- Bank z archaicznym uwierzytelnianiem.
- Re: Akumulatorki...
- Usiłuję zapłacić za energetyzację...
- w Polsce jest kryzys
- mBank mKsiegowosc
- gotówkowe zjeby
- Mamy WZROST! O 50% wzrosła ilość kredytów gotówkowych
- Jutro to dziś...
- leć gołombeczku
- PUE ZUS -- administracyjna nuda...
- Prawdziwy/fałszywy bank
- Velo dał mi bezpłatny debet...
- Karta MasterCard z ALIOR za granicą.
- Z cyklu oszuści w akcji. ja się nie złapię ale może komuś pomoże
- Re: Z cyklu oszuści w akcji. ja się nie złapię ale może komuś pomoże
Najnowsze wątki
- 2024-12-09 Bank z archaicznym uwierzytelnianiem.
- 2024-12-04 Re: Akumulatorki...
- 2024-12-03 Usiłuję zapłacić za energetyzację...
- 2024-11-13 w Polsce jest kryzys
- 2024-11-12 mBank mKsiegowosc
- 2024-11-06 gotówkowe zjeby
- 2024-11-01 Mamy WZROST! O 50% wzrosła ilość kredytów gotówkowych
- 2024-11-01 Jutro to dziś...
- 2024-10-22 leć gołombeczku
- 2024-10-19 PUE ZUS -- administracyjna nuda...
- 2024-10-15 Prawdziwy/fałszywy bank
- 2024-10-13 Velo dał mi bezpłatny debet...
- 2024-10-07 Karta MasterCard z ALIOR za granicą.
- 2024-10-05 Z cyklu oszuści w akcji. ja się nie złapię ale może komuś pomoże
- 2024-10-05 Re: Z cyklu oszuści w akcji. ja się nie złapię ale może komuś pomoże