eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

eGospodarka.plFinanseGrupypl.biznes.bankiLokata w USD - najwyzej oprocentowanaRe: Lokata w USD - najwyzej oprocentowana
  • Data: 2011-11-10 11:31:21
    Temat: Re: Lokata w USD - najwyzej oprocentowana
    Od: Jarek Andrzejewski <p...@g...com> szukaj wiadomości tego autora
    [ pokaż wszystkie nagłówki ]

    On 10 Nov 2011 10:48:13 +0200, Wojciech Bancer <p...@p...pl>
    wrote:

    >> ale - jak sam widzisz - to nie "problem" cen, a raczej marzeń i chięci
    >> zapewnienia sobie coraz wyższego poziomu życia.
    >
    >Nie "wyższego" poziomu, a utrzymania się w tej samej grupie społecznej.

    zgoda, jak zwał, tak zwał.
    Ale nawet tylko się "utrzymując" poziom życia rośnie: np. średnia
    długość życia, prędkość podróżowania (nie dotyczy PKP :-)

    >> ok: w jaki sposób zbyt duża konkurencja kupujących obligacje miałaby
    >> spowodować obecny kryzys finansowy?
    >
    >To oczywiste. Duża konkurencja powoduje niskie stopy procentowe, a to
    >zachęca do nadmiernego zadłużenia się.

    ale przecież problem nie jest w tym, że ktoś kupuje tylko w braku
    hamulców rządów w zadłużaniu się.
    Czyli Ty zaproponowałbyś jako rozwiązanie reglamentację sprzedaży
    obligacji? W jaki sposób widzisz to w praktyce?

    >> Nawet zadam pytanie szerzej: w jakiej dziedzinie zbyt duża konkurencja
    >> spowodowała, że niektóre państwa zadłużyły się po uszy?
    >
    >Ale czemu tylko państwa?

    bo państwa zadłużają się, ale spłaca "Pan, ja, społeczeństwo płaci".
    Jeśli zadłużasz się Ty, to ja już nie muszę tego spłacać, a jeśli
    zadłuża się np. premier Tusk (na kilkadziesiąt miliardów rocznie), to
    jest to już mój problem.

    >> ależ przecież to w ogóle nie jest problem!
    >> Czy dziś Mennica Państwowa, NBP, Argor-Heraeus, Austrian Mint, Perth
    >> Mint robią lub kiedykolwiek robiły "domieszki, żeby pokryć chwilowe
    >> zapotrzebowanie"?
    >> Jeśli umawiasz się z kimś, że za X waluty da Ci Y złota, to czy
    >> przyjmiesz mniej niż Y czy jednak głośno zakrzykniesz: oszust!?
    >
    >Przyjmę mniej niż Y złota wraz z Z dodatkami, jeśli sumaryczna wartość
    >będzie odpowiadała w danej chwili wartości Y owego złota.

    no to nie rozumiem, w jakim sensie użyłeś określenia "robienie
    domieszek". Ja zrozumiałem je jako fałszowanie zwracanego pieniądza
    poprzez stosowanie tańszych substytutów w celu zachowania wagi.
    Jaki sens miałoby mieszanie róznych metali? Czy w tej sytuacji nie
    prościej byłoby po prostu zgodzić się na Y złota i Z innego dobra, ale
    bez "mieszania" ich?
    I oczywiście, nie widzę nic złego w tym, że deponent zgodzi się na
    zwrot ekwiwalentu depozytu. Złe byłoby, gdyby państwo powiedziało: "co
    prawda pożyczyliśmy 1 kg złota, ale w celu pokrycia zapotrzebowania
    zwrócimy 800 g złota i 200 g sera" :-)

    >>>Oparcie o kruszec nie pomogło w czasach historycznych (tylo działo
    >>>się wszystko wolniej bo nie było takiej wymiany informacji),
    >>>to czemu miałoby pomóc i teraz?
    >>
    >> a ja uważam, że pomogło i to nie raz. Nie raz powstrzymało zapędy do
    >> "psucia pieniądza"
    >
    >Ależ skąd. Karty historii w okolicach wojen.

    Masz na myśli spadek wartości np. "greenbacków" w czasach wojny
    domowej w USA? No właśnie: rynek wycenił je poniżej nominlanej
    wartości i po prostu ludzie przyjmowali je np. za połowę wartości.

    >> o widzisz, mamy kolejny problem, którego nie byłoby, gdyby waluty były
    >> powiązane ze złotem: niepewność przyszłego kursu wymiany.
    >> W świecie pieniądza opartego o kruszec zarabiałbyś pracą i tym, że coś
    >> wymyśliłeś albo robisz lepiej niż konkurencja :-)
    >
    >Ależ ja zarabiam pracą. A kurs jest ekstra bonusem. :)

    I jesteś pewien, że inny kurs nie spowoduje, że pomimo tej samej pracy
    przestaniesz zarabiać?
    Nie wolałbyś jednak mieć większej wiary, że Twój sukces zależy od
    Twojej wiary, a nie od hazardu polityków?
    Ja wolałbym.

    >>>> a podasz przykład monopolu na wolnym rynku?
    >>>
    >>>Microsoft
    >>
    >> przecież są inne firmy i produkty, zupełnie nie związane z M$: Apple,
    >> linuksy, uniksy, apache, różne "chmury" itp.
    >
    >Ty wiesz co to jest monopol? To nie jest tylko i wyłącznie 100% udziału.

    monopol
    1. <<wyłączne prawo do produkcji lub handlu w jakiejś dziedzinie; też:
    przedsiębiorstwo mające takie prawo>>
    2. <<czyjeś wyłączne prawo do czegoś>>
    3. <<sytuacja rynkowa, w której jedyny istniejący lub dominujący
    sprzedawca może ustalać dogodną dla siebie cenę i wielkość produkcji>>

    >> Tak, przyznaję, że Windows dominuje na desktopach, ale z całą
    >> pewnością nie jest to monopol.
    >
    >http://www.ranking.pl/pl/rankings/operating-systems
    .html
    >To od ilu % zaczyna się monopol?

    M$ nie ma "wyłącznego prawa do produkcji lub handlu w jakiejś
    dziedzinie".
    I naprawdę da się przecież żyć bez Windows (choć sam nie próbowałem).
    Do używania internetu nie jest niezbędny, do gier też nie, nawet
    serwer i e-biznes można mieć bez Windows.
    Naprawdę nie widzę problemu "monopolu" Microsoftu.

    >>>AT&T
    >> nie korzystam. Ba, nie znam nawet nikogo, kto korzysta.
    >
    >Ale co to za argument? Znany w historii monopolista, który został podzielony
    >(interwencja) przez rząd USA po sławnym procesie.

    nie znam przepisów w USA z tego czasu, ale pamiętam, że np. spółki
    kolejowe zyskiwały monopol tylko dzięki decyzjom władz stanowych czy
    federalnych.

    >>>Adobe
    >>
    >> też nie korzystam. PDFy tworzę i czytam zupełnie innymi programami.
    >
    >To znajdź alternatywę (sensowną, market share), dla Photoshopa, czy Flasha.

    Piszmy o monopolu, czyli wyłączności na coś, a nie o popularności
    jakiegoś produktu.
    Prawdę mówiąc: flasha często blokuję w przeglądarce, strony
    "flash-only" unikam, Apple też go nie "lubi" i jakoś żyje. Poza tym
    jest Silverlight, wchodzi otwarty HTML 5.
    A Photoshopa w życiu nie używałem (choć czasem coś tam małego z
    obrazkami dłubię).


    >>>Apple (iTunes, appstore)
    >>
    >> nie używam ich oprogramowania, a jedną mp3-ójkę od nich zasilam innymi
    >> programami
    >
    >Są praktycznym monopolistą na rynku dystrybucji elektronicznych,
    >a już na pewno jak masz iPoda.

    ale nie mam i nie potrzebuję mieć. Gdzie tu monopol?
    Ba, właśnie takie podejście Apple mnie zniechęca do nich i wybieram
    produkty konkurencji.

    >>>Amazon (Kindle)
    >> mam nooka z Barnes and Noble.
    >>
    >>>Sony (PS3)
    >>
    >> A Wii, XBOX, PC?
    >
    >Xbox - monopol ma Microsoft (nie wydasz nic bez ich zgody/opłaty)
    >Wii - monopol ma Nintendo (nie wydasz nic bez ich zgody/opłaty)

    możesz grać w klasy :-P)
    Znów: to nie jest żaden monopol.
    No i pominąłeś PC - ktoś ma tu monopol (ok, wiem, że gry na linuksa są
    "nieco" mniej popularne)?

    >Chyba nie do końca rozumiesz *co* to jest monopol :)

    a Ty jak to rozumiesz?
    Ja to rozumiem jako coś, czego w praktyce nie jestem w stanie uniknąć
    (w sensie: muszę to finansować), lub czego producent może dowolnie
    windować ceny.
    I naprawdę - poza przypadkami, gdy na straży monopolu stoi państwo -
    nie widzę takich przypadków.
    Dla mnie monopolem jest np. ZUS, NFZ, wodociągi, Poczta Polska (w
    zakresie np. listów poleconych czy do 50g), kiedyś TP S.A.

    >>>kablówki
    >>
    >> to samo, co przy ISP: nie ma żadnych przeszkód, żeby było ich wiele na
    >> jednym terenie. Ba, tak zresztą jest: możesz mieć TV Toya, Aster, UPC,
    >> n, Polsat, DVB-T itp. itd.
    >
    >Nie, nie mogę. Ja mogę mieć tylko INEĘ, bo Echostar, czy inne nie są
    >zainteresowane danym rynkiem.

    czym innym jest "brak zainteresowania", a czym innym zakaz oferowania
    swoich usług (inaczej: wyłączność dla konkurencji).
    Jeśli uznasz, że Ci się to opłaci, to przecież możesz założyć kablówkę
    i doprowadzić swój sygnał do każdego domu?

    >>>firmy telekomunikacyjne
    >>
    >> to samo. Miałem TP, mam Netię, może znów zmienię operatora wkrótce,
    >> choćby na VOiP.
    >
    >Na *skutek* interwencji państwa i przymuszenia TPSA do dzierżawienia,
    >masz to umożliwione.

    nie. Na skutek wycofania się państwa z ochrony monopolu.
    Przecież kiedyś nie dlatego Plus, Era czy Orange nie oferowały
    połączeń międzynarodowych, że nie mieli łącz, ale wyłącznie dlatego,
    że były zmuszone prawnie do korzystania z łącz TP.
    Jeśli chodzi o druty w ziemi, studzienki itp. to można to było
    rozwiązać już w momencie rezygnacji z własności państwowej: uznać, że
    infrastruktura "ziemna" jest dostępna dla wszystkich chętnych.

    >>>Ale co to zmienia? Podatek jak podatek. Taki sam nakłada konkurent,
    >>>wiec relatywnie nic to nie zmienia.
    >>
    >> zmienia cenę. Trudno, żeby ceny "chciały spadać", skoro zwiększa się
    >> podatki bezpośrednie i pośrednie (np. "kwoty CO2")
    >
    >To przeszkadza spadkowi cen "do zera".
    >Nie przeszkadza w konkurencji.
    >Przeszkadzałoby, jeśli jeden podmiot płaciłby 10 zł akcyzy,
    >a drugi 20 zł akcyzy.

    Ty pisałeś o tym, że przedsiębiorcom rosną ceny energii. Ja
    zauważyłem, że wzrastają podatki i to może powodować wzrost cen.
    Czy da się wykazać, że gdyby nie wprowadzono konkurencji wzrost cen
    byłby niższy?

    >>>>> Oczywiście, że się da. Nie będę domu kupować, tylko wynajmę.
    >>>> ale ktoś go zbuduje czy sam wyrośnie?
    >>>
    >>>Jak to państwo zacznie dotować, to pewnie ktoś zbuduje.
    >>
    >> pewnie, niech dotuje 100%. Albo dopłaca.
    >
    >No i są takie lokale dla najbiedniejszych.

    i 23% VAT, akcyza na "luksus" spalania paliwa w aucie, 300 mld nowego
    zadłużenia.
    Ale to już chyba na inną dyskusję :-)

    >> Nawet boję się zapytać: chcesz więcej dotacji państwowych? Naprawdę
    >> uważasz, że jeszcze za mało jesteś opodatkowany?
    >
    >A to mowa o polskim rynku była?

    a na innych rynkach dotacje państwowe biorą się z rzek i słońca? :-)

    >>>> no właśnie, jak długo wytrzymasz w walącym się i niszczejącym domu?
    >>>Spoko, ludzie tak pokoleniami żyją.
    >> skoro taki ich wybór (wolą oszczędzać), to co w tym złego?
    >
    >Jeśli taki trend jest globalny (oszczędzanie, odkładanie zakupów jak
    >tylko długo można), to jest to właśnie negatywne i złe dla gospodarki.
    >No przecież o tym cała dyskusja.

    A IMHO nie jest to złe, że ludzie decydują sami o swoich wydatkach.

    >> IMHO właśnie tak będzie, bo właśnie tak to działa nawet dziś, w
    >> dziedzinie IT: choć wiesz, że ceny spadają i na pewno za 18 miesięcy
    >> za tę samą kasę kupisz sprzęt 2x szybszy, to jednak nie będziesz
    >> czekał w nieskończoność z zakupem, prawda?
    >
    >Nie. Bo ja go *potrzebuję* teraz, by pracować. Ale są okresy, że
    >*wstrzymuję się* z zakupem.

    i podobnie byłoby ze wszystkim innym: *potrzebowałbyś* domu teraz,
    żeby zapewnić wygodę sobie i rodzinie, *potrzebowałbyś* samochodu
    teraz, by zapewnić sobie transport.
    I podobnnie *wstrzymywałbyś się* z zakupem tych dóbr w innych
    okresach.

    >> OK, zatem powiedz: jaka inflacja jest "dobra", a kiedy przestaje być
    >> "dobra"?
    >
    >Podzielam pogląd, że inflacja poniżej 5% jest ok. Poniżej 10% jeszcze
    >nie wywołuje problemów, powyżej 10% mamy już ryzyko wejścia
    >w hiperinflację.

    jest to jakiś punkt wyjścia. I można by to zaakceptować, gdyby państwo
    jasno zadeklarowało: dokładnie taka inflację zaplanowaliśmy i ani
    złotówki więcej nie wyemitujemy ani nie pożyczymy. Ale państwa
    fałszują inflację, choćby zmieniając skład koszyka: np. w USA wycofano
    z CPI w pewnym momencie żywność, "bo się ceny zmieniały".
    Jak za PRLu: inflacji nie ma. Co prawda zdrożał chleb, ale lokomotywy
    staniały :-)

    >> Dla porządku napiszę: oszczędzanie i odkładanie konsumpcji w warunkach
    >> cen spadających wskutek postępu technicznego - bez zadłużania się -
    >> jest IMHO znacznie lepsze niż obecny świat z (często fałszowaną przez
    >> rządy) inflacją, która _zmusza_ do wydawania pieniędzy tylko w obawie
    >> przed utratą ich wartości.
    >
    >Lepiej _dla kogo_? To co jest lepsze dla obywatela sztuk jeden
    >nie zawsze jest lepsze dla obywateli sztuk 40 mln. Mikro i makro
    >ekonomia nie zawsze są zbieżne.

    a ja podzielam pogląd, że ekonomia to suma działań obywateli. Jeśli
    lepiej jest każdemu (lub nawet większości) z 40 milionów obywateli, to
    lepiej jest 40 milionom obywateli. Jestem przekonany, że ekonomiczne
    wybory na poziomie rodziny mają podobne skutki jak na poziomie
    większych grup. I że oszczędzanie lub zadłużanie się na poziomie
    rodziny jest tak samo (odpowiednio) dobre i złe, jak na poziomie
    państwa.

    >> Ale jak to niby ma dowodzić, że dziś nie żyje się taniej niz np. 200
    >> lat temu (bo taką tezę postawiłem: przez wieki dzięki rozwojowi
    >> techniki i metod produkcji koszt życia spadł)?
    >
    >A moja teza jest: żyje się taniej *nominalnie*, co nie znaczy że
    >żyje się taniej realnie (czyli *musisz* wydawać więcej by utrzymać
    >ten sam status społeczny w drabince co dajmy na to 200 lat temu).

    tak, zgoda - na poziomie statusu społecznego. Jeśli chodzi o szansę
    uniknięcia śmierci przez znacznie dłuższy czas (czyli wprost:
    przeżycia) - jest znacznie lepiej.

    >>> Więc po co inwestować, skoro nic nie robiąc nie ponoszę ryzyka,
    >>> a i tak nie zyskuję.
    >>
    >> a za co chcesz żyć?
    >
    >O. I docierasz do sedna. Nie mam za co żyć, bo nikt nie chce
    >zainwestować, ludzie wstrzymują się z zakupami, nie stać mnie
    >najpierw na research, potem na pracowników, potem na biznes.

    A ja twierdzę uparcie, że jeśli zaoferujesz coś dobrego, to ludzie to
    kupią. Zrezygnują z chodzenia pieszo, by kupić Twój rewelacyjny
    samochód, z palenia węglem, gdy mogą użyć Twojego superwydajnego
    kolektora słonecznego albo z używania pilnika, by móc pracować na
    Twojej rewolucyjnej tokarce.

    >> A nie inwestując jak najbardziej ponosisz ryzyko: plajty na skutek
    >> porażki z konkurencją.
    >
    >I tak plajtuję, bo ludzie wstrzymując decyzje o zakupach powodują,
    >że muszę zwalniać i plajtuję.

    Tak mogłoby być tylko w jednym przypadku: gdyby ludzie aż do śmierci
    nie wydali oszczędności. A tak nigdy nie było i nie będzie.
    Sam pisałeś o tym, że każdy chce podnieść swój standard życia, statu
    społeczny itp. Nie osiągnie tego bez końca powstrzymując się od
    zakupów.


    >>>No ale mówimy właśnie o drożejącym pieniądzu "ot tak sobie"!
    >>
    >> ja nie.
    >
    >Tak.

    ok, skoro wiesz lepiej, o czym ja mówię...

    >> Od samego początku piszę pozytywnie o spadku cen (dla
    >> ścisłości: użyłem też pojęcia "deflacja") na skutek rozwoju metod
    >> produkcji i postępu technicznego.
    >
    >Ale pisaliśmy o deflacji *na skutej przejścia na złoto* i braku tegoż.

    Ty pisałeś. Ja nie.
    Dla mnie jedynym powodem spadku cen w stanie "zamrożenia" podaży
    pieniądza (podobny skutek miałoby uznanie za pieniądz dobra, którego
    przybywa bardzo powoli) byłby postęp. Napisałeś (Message-ID:
    <s...@p...org>) "innych dóbr/usług przybywa".
    Jak przybywa? Przecież dzięki rozwojowi właśnie.
    Masz na myśli wzrost liczby ludzi? Proporcjonalnie od tego wzrasta też
    popyt przecież.
    Dla mnie spadek cen w takim świecie nie byłby niczym groźnym.

    >Masz 100 gram złota. I ani grama więcej nie będzie, bo "nie ma".
    >A bułki musisz kupować. W miarę jak Ci będzie ubywać złota,
    >będzie dla Ciebie coraz cenniejsze i będziesz skłony coraz
    >mniej go dawać (będziesz się targować) za te bułki, mimo że
    >będą one te same i takie same. Wprowadzasz czynnik niezależny
    >od *postępu*, a tylko od samej sprzedaży.

    nie rozumiem. Jaki czynnik zmiany cen wynika z faktu, że codziennie
    kupujesz bułkę i codziennie ją zjadasz, a złoto krąży między Tobą i
    piekarzem i dalej - na rynku?

    --
    pozdrawiam,
    Jarek Andrzejewski


Podziel się

Poleć ten post znajomemu poleć

Wydrukuj ten post drukuj


Następne wpisy z tego wątku

Najnowsze wątki z tej grupy


Najnowsze wątki

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1